sobota, 13 lipca 2013

Ataviros 2008

Wakacje w 2008 roku z różnych przyczyn organizowaliśmy w ostatniej chwili - w moim przypadku jest to 1-2 miesiące przed terminem wyjazdu. Nie miałam czasu na drobiazgowe planowanie więc odpadał wyjazd samodzielny. Zadzwoniłam do sprawdzonego biura Neckermann i poprosiłam panią, żeby wysłała mnie z rodziną gdzieś na wczasy samolotem. Po krótkich negocjacjach padło na wyspę Rodos. Mieszkaliśmy w hotelu Kalitea Mare Palace - standard w porządku chociaż bez fajerwerków, polecam dla dorosłych lubiących spokój lub rodzin z małymi dziećmi. Nastolatki lub osoby lubiące głośne zabawy mogą się nudzić, bo hotel stoi na uboczu w spokojnej okolicy. Samochód wypożyczyliśmy na 5 dni co umożliwiło zwiedzenie całej wyspy.
Pierwsza wycieczka to wybrzeże wschodnie: zatoka Anthony'ego Quinna, dolina "Siedmiu Źródeł", kościółek przy plaży Tsambika (do pokonania ok. 300 schodów), ruiny zamku joannitów przy mieście Archangelos, zatoczka Agios Pavlos i na deser przepiękne Lindos. Druga wycieczka to łaźnie termalne w uzdrowisku Kallithea a potem całe wybrzeże zachodnie: góra Filerimos, Dolina Motyli, farma strusi afrykańskich, Kamiros (rodyjskie Pompeje), ruiny twierdz joannitów (Kritina i Monolithos) a na koniec Prassonissi - plaża przy której spotyka się morze Egejskie i Śródziemne. Ponieważ dotarliśmy na południowy kraniec wyspy postanowiliśmy nie dublować drogi i wracać wybrzeżem wschodnim. Jakoś szybko zaczęło robić się ciemno chociaż do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu. Wszystko wyjaśniło się w  okolicach Lindos - dostaliśmy się w sam środek akcji gaszenia pożarów i przygotowań do ewakuacji wczasowiczów. Otaczał nas gryzący dym, mijaliśmy wzgórza całe w płomieniach, droga była przejezdna ale pełna podstawionych autobusów i turystów z walizkami. Wycieczka znacznie nam się wydłużyła i dostarczyła niepodziewanych wrażeń. Następnego dnia dotarła do nas wiadomość, że niebezpieczeństwo zostało szczęśliwie zażegnane. Trzecia wycieczka to miasto Rodos i okolice - atrakcji wystarczyło na cały dzień. Ostatnia wycieczka to  Historyczny Park w Faliraki i plażowanie na piaszczystej plaży Tsambika (okrutnie wiało).
Jak się domyślacie obowiązkowo jeden dzień planowaliśmy poświęcić na góry. W przewodniku Marco Polo znalazłam wzmiankę o najwyższym szczycie Rodos - Ataviros - akurat coś dla nas! Była wyraźna informacja, że nie jest to łatwa wspinaczka, ale ponieważ góra nie jest wysoka (1215 m n.p.m.) więc uznałam, że to straszenie na zapas. Nie spakowałam górskiego ekwipunku (no bo co to za góra, a buty swoje ważą), zabrałam tylko zwykłe obuwie sportowe. Prognozy pogody nie były potrzebne, bo deszczu nie było tam od 3 miesięcy, a my w czasie dwutygodniowego pobytu w lipcu praktycznie nie widzieliśmy chmur. Nie zrażeni temperaturą w cieniu ponad 30 stopni twardo ruszyliśmy na poszukiwanie szlaku. Przekonaliśmy się, że Grecy nie chodzą po górach, bo trudno było w miejscowości gdzie rozpoczynał się szlak dopytać się o początek drogi. Oznakowanie  oczywiście żadne, ludzie pochowani, bo robiło się coraz goręcej. W końcu postawiliśmy auto u podnóża góry i o dziwo zobaczyliśmy dwóch robotników przy drodze. Czyżby pracujący Grecy w upalne przedpołudnie?! Niestety nie byliśmy świadkami cudu - to Macedończycy budowali Grekom dobrobyt. Panowie byli nawet zorientowani co do okolicy i trochę pomogli zlokalizować szlak, ale gdy usłyszeli, że będziemy się wspinać na szczyt otwartymi dłońmi klepali się po czołach (zdecydowanie powinno nam to dać coś do myślenia!). Tymczasem rozbawieni reakcją tubylców dziarskim krokiem górskich wyjadaczy ruszyliśmy w drogę. Na wspomnienie tej wspinaczki ciągle jeszcze nie wiem - śmiać się czy płakać. Góra jak góra, bez większych trudności, ale tyle wrednych drobiazgów krzyżuje się na szlaku, że trudno o miłe wspomnienia. Większa część podejścia to kamienisty piarg - trzy kroki do przodu, dwa do tyłu. Kilka czerwonych plam to całe oznakowanie więc towarzyszyło mi nieprzyjemne uczucie, że błądzimy. Niby wystarczyło iść do góry, ale nie będąc na szlaku bałam się kamiennej lawiny. A że te się zdarzają świadczyły siatkowe zabezpieczenia, które pokonaliśmy za pomocą specjalnie zamontowanych drabin. Strasznie brakowało nam porządnych górskich butów. Ciągle napotykaliśmy różnej wielkości osty, tak twarde, że z łatwością przebijały nasze obuwie (całe szczęście, że nie wpadłam na pomysł wchodzenia w sportowych sandałach, co mi się czasem zdarza). Na szlaku oczywiście nikogo. Upał nie dokuczał, bo temperatura w miarę zdobywania wysokości obniżała się i jak przystało na wyspę chłodziła nas morska bryza. Na szczycie zostaliśmy nagrodzeni cudownymi widokami Rodos i okolicznych wysepek na tle błękitnego nieba. Schodzenie wybraliśmy nieco ryzykowne, ale nikt nie chciał ślizgać się na piargu i walczyć z ostami. Ze szczytu góry do samego dołu  rysowała się "rzeka" olbrzymich głazów wyraźnie odcinająca się od kamienistego piargu. Stabilność tych głazów była różna więc stąpać trzeba było ostrożnie i z wyczuciem. Kamienie wytrzymały, nie uruchomiliśmy żadnej lawiny i udało się utrzymać dobre tempo marszu. Celownik ustawiliśmy na nasz samochód który co jakiś czas wyłaniał się zza góry. Gdy zeszliśmy na dół oczywiście nikt już przy drodze nie pracował. Wycieczka jest na tyle krótka (ok. 4 godzin), że zabranie jedzenia nie jest konieczne natomiast wody do picia obowiązkowe i w dużych ilościach. Głównie z powodu wiatru na szczycie przydał się długi rękaw (wystarczy jedna niezbyt gruba bluza lub polar). Zdobycie góry stanowi miłe urozmaicenie wypoczywania na Rodos, trzeba się jednak odpowiednio przygotować i pamiętać, że mimo niezbyt imponującej wysokości nie będzie to lekki spacerek. Dla tych, którzy nie mają ochoty na wspinaczkę a chcą skosztować widoków ze szczytu jest rozwiązanie alternatywne - na górę można wjechać samochodem!