poniedziałek, 16 września 2013

Garfagnana 2013

Piątek przywitał nas słońcem i bezchmurnym niebem. Ruszyliśmy na północ i po minięciu Lukki odczuliśmy zmianę krajobrazu. Droga wiła się między zielonymi górami w pobliżu rzeki Serchio. Najpierw zlokalizowaliśmy Most Jawnogrzesznicy zwany częściej Mostem Diabelskim. Bardzo urokliwe miejsce z pięknym odbiciem nieba na rzece. Most stary, wąziutki, zaprasza na przechadzkę. Legenda związana z jego budową determinuje klimat tajemnicy, niestety hałas dobiegający z pobliskiej drogi psuje nieco atmosferę. Jest niewielki parking dla samochodów, turyści sobie nie przeszkadzają, bo na szczęście nie ma tłumów i można liczyć na chwilę samotności na moście. Miejsce na tyle nam się spodobało, że wybraliśmy się na południową kawę do kafejki naprzeciwko. Zasięgnęliśmy też języka w sprawie lokalizacji następnej atrakcji regionu - wiszącego mostu. Właściciel - młody chłopak - okazał się uczynny, dowcipny i dobrze mówił po angielsku. Serwował wyśmienitą kawę i bardzo sprytnie ukrył toaletę przed rzeszami odwiedzających. Zdradzał jej miejsce po krótkiej rozmowie i jakimkolwiek zamówieniu.
Po minięciu uzdrowiska Bagni di Lukka (19 źródeł  z gorącą wodą siarczaną) w okolicach Popiglio dotarliśmy do jednego z najdłużej czynnych mostów wiszących - Ponte Sospeso. Dobrze oznakowany, miejsce do parkowania dla 2-3 aut, można zwiedzić bezpłatnie (rzadkość we Włoszech). Ciekawa konstrukcja, po wejściu można się poczuć jak Indiana Jones w "Poszukiwaczach Zaginionej Arki" (no, może potrzeba troszkę wyobraźni).

Potem powrót do głównej drogi i kierunek Grotta del Vento. Już wiedzieliśmy, że do Bargi raczej nie zdążymy, ale małych miasteczek miałam już trochę zaliczonych, a toskańskiej jaskini żadnej. Droga do jaskini jest bardzo pokręcona i stroma i pomimo znaków drogowych chwilami mieliśmy wątpliwości, czy aby na pewno jest to droga dla samochodów. O równych godzinach rozpoczynają się godzinne tury zwiedzania. Chociaż we wszystkich informatorach pisze wielkimi literami, że temperatura wewnątrz jaskini wynosi 10,7 C to i tak zjawił się Brytyjczyk w szortach i podkoszulku. Nieco skonsternowany pytał w kasie biletowej o możliwości zwiedzenia jaskini w tym stroju. Chyba nie miał odwagi próbować, bo nie widziałam go potem w grupie. Kasy biletowe znajdują się w dość dużym sklepie z bogatą ofertą kamieni półszlchetnych (na wagę) i ciekawą biżuterią. Są tam również toalety, kącik z ekspresem do kawy i kilkoma rodzajami przekąsek. Ciekawostka - w cenie biletu można poprosić o audioguide w języku polskim (przewodnik mówi po włosku) - bardzo rzadki ukłon w stronę polskich turystów. Grota naprawdę bardzo duża, w wyznaczonych przystankach włączane jest oświetlenie co daje możliwość pełnego podziwiania nadzwyczajnych form naciekowych, miejscami jak z kosmosu - niezmiennie kojarzą mi się z filmem "Obcy - Decydujące Starcie". W czasie postoju można robić zdjęcia i filmować.

Po zwiedzaniu groty ruszyliśmy do największego miasteczka regionu Castelnuowo Garfagnana, w którym znajduje się spore biuro informacji turystycznej. Miały się tam znajdować mapy regionu. Pani była bardzo miła, nie było problemów z komunikacją w języku angielskim. Niestety okazało się, że biuro jest nieco przereklamowane. Dysponowało tylko ogólną mapą Alp Apuańskich, nie było szczegółowych szlaków z czasówkami na konkretne szczyty. Zresztą pani jak tylko usłyszała, że chcemy wchodzić na Monte Pisanino zaczęła nas przestrzegać przed trudnościami (...very, very difficult...), patrzyła na nas nieco wątpiąco - chyba nie wyglądaliśmy na rzetelnych wspinaczy. Skserowała nam stronę z jakiegoś podręcznika z opisami tras trekkingowych i proponowała przemyśleć decyzję. Mąż przyglądał mi się podejrzliwie, bo jak dotąd nie za bardzo wiedział, na jaką to górę będziemy wchodzić. Dopadły nas tu włoskie klimaty - auto zaparkowaliśmy przy jakiejś restauracji i naiwnie sądziliśmy, że można w niej będzie zjeść obiad (było ok. 18). W środku mnóstwo pustych stolików i kelnerka wyjaśniająca, że jedzenie gotują od 19.30 - no tak, przecież jesteśmy we Włoszech!

Z Castelnuowo udaliśmy się nad jezioro Lago di Vagli gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel"Le Alpi ". W tym jeziorze zaporowym przy tworzeniu zalewu w 1947 roku  została zatopiona mała wioska której wieża wyłania się z wody przy niskich stanach. Z informatorów wynikało, że woda wypompowywana jest co 10 lat i wtedy można zwiedzać "Miasto Duchów". Jechaliśmy wzdłuż jeziora ale wieży nie było widać. Hotel nieduży, bardzo przyjazny, chyba byliśmy jedynymi gośćmi i menu zostało stworzone właściwie według naszych życzeń. Zdążyliśmy jeszcze przed kolacją zwiedzić pobliskie kamienne miasteczko - niesamowite wrażenie jakby zatrzymania się w czasie, na uliczkach żywego ducha, nie bardzo mogłam wyobrazić sobie codzienne życie mieszkańców zwłaszcza po sezonie.

A następnego dnia czekało na nas Monte Pisanino.

czwartek, 12 września 2013

Pożegnanie Tirrenii 2013

Kończymy pobyt w Toskanii. Po cudownych dwóch słonecznych dniach i leniuchowaniu na plaży jutro wyruszamy w górski region Garfagnana. Całodniowa wycieczka pozwoli zobaczyć atrakcyjne mosty, Jaskinie Wietrzną, może zdążymy Bargę, potem nocleg w ,, miasteczku duchów". W sobotę wyruszmy na szczyt Monte Pisanino - po powrocie do Polski zdam relację, czy wszystko się udało.










środa, 11 września 2013

Zdjęcia z Cinque Terre
















Cinque Terre 2013

Pobyt w Tirreni pozwolił zrealizować wycieczkę za północny kraniec Toskanii, do przyległej Ligurii. Pięć Ziem to urocza kraina pięciu małych miasteczek przytulonych do skał opadających wprost do morza. Absolutnie obowiązkowy punkt w podróżowaniu po tej okolicy. Można je zwiedzić różnymi sposobami: oglądając z pokładu statków wycieczkowych, korzystając z pociągu oraz zaliczając trekking ścieżką łączącą kolejne miasteczka. Pokusa rejsu po morzu odpadła, bo silny wiatr i fale uniemożliwiły wypływanie łódek. Pociąg pozwala wpaść do wszystkich miejscowości, ale pozbawia nadmorskich widoków. Decyzja była więc prosta - trekking. Marsz nie jest trudny, obecnie można przejść część trasy (część zamknięto po zawaleniu się skał na turystów). Otwarty odcinek to 7 km, łączy Corniglie, Vernazzie i Monterosso, jest absolutnie satysfakcjonujący. Obrazki jak z pocztówek - turkusowe odcienie morza, zieleń wzgórz i kolorowe domki - trudno opisać, mam nadzieję, że zdjęcia nie zawiodą. Uwagi praktyczne - droga mocno nasłoneczniona, mimo, że nie był to najcieplejszy dzień i czasem pokazywały się chmury to i tak słońce dało popalić. Mimo sztormowej pogody bryza morska niewiele chłodziła. Turystów nadspodziewanie dużo jak na tę porę roku a minimalna szerokość ścieżki sprawia, że nie można się spodziewać samotności na trasie. Ale widoki niesamowite, polecam trekking w wygodnych butach.

wtorek, 10 września 2013

Lukka 2013

Sobota była dniem w którym jechaliśmy do apartamentu nad morze. Po drodze zwiedziliśmy Vinci - małe miasteczko niedaleko Florencji. Urodził się w nim sławny Leonardo i jest tam muzeum, w którym zgromadzono sporo jego pomysłów w wersji projektów na papierze a także makiet. Nic nie wolno fotografować ani filmować. Widać, że człowiek nie miał internetu bo kombinował od rana do wieczora. Wydaje się, jakby w każdej dziedzinie swojej epoki próbował namieszać, każdą czynność udoskonalić.  Mnie najbardziej podobał się projekt kombinezonu dla nurka do oddychania pod wodą. Miasteczko urocze, pięknie położone, trafiliśmy na jakiś lokalny festyn więc jak dla mnie było trochę za dużo decybeli. Jechaliśmy w stronę Lukki pięknymi drogami wśród winnic. Wina żal było kupować bo temperatura powietrza 33 stopnie, w bagażniku znacznie więcej.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Lukki. Rozumiem, że jest to perełka Toskanii ale niestety nie wiem dlaczego. Sympatyczne, średniowieczne miasteczko, katedra ciekawa (Volto Santo niepowtarzalne, ale bardzo źle wyeksponowane), place nieduże przepełnione turystami, wąskie uliczki i stare kamienice jak w całej Toskanii. Ciekawostką jest mnogość bardzo eleganckich i drogich sklepów ukrytych w starych domach. Tak więc z całego zwiedzania zapamiętam pewnie pyszną kawę na placu św. Marcina.  Uważam, że ze Sieną Lukka nie może się jednak równać. A jeśli ktoś szuka czegoś mniej rozreklamowanego z klimatem Toskanii polecam Arezzo.

piątek, 6 września 2013

Zdjęcia z Arezzo













Arezzo 2013

Po dwóch dniach nawadniania dysków kręgosłupa przy basenie (od jakiegoś czasu tak postrzegam pozycję leżącą) ruszyliśmy do Arezzo. Parkingi bez problemu przy samym starym mieście, dobrze oznakowane.  Miasto okazało się dużo ładniejsze niż sobie wyobrażałam - Piazza Grande uroczy i bardzo nastrojowy, naprawdę mocno toskański, ładny park z pomnikiem Petrarki, wąskie uliczki  z pojedynczymi grupkami turystów, wyśmienita kawa a freski jak to freski - niech będzie, że wyjątkowe. Przy nas turyści kupowali bilety, więc naprawdę nie wiem, czy rezerwacja zalecana przez przewodniki jest naprawdę konieczna. Z ciekawostek, minęliśmy zakład fryzjerski ozdobiony historycznymi fotografiami klientów - na jednej rozpoznałam Elvisa Presleya, termometry pokazywały 39 stopni a w samochodzie zapaliła się lampka zużycia oleju. Po uzupełnieniu próbowaliśmy kupić zapasową butelkę - stacje benzynowe miały sjestę a salonie WV sprzedawali tylko nowe samochody - przecież jesteśmy we Włoszech. Z Arezzo pojechaliśmy do klasztoru w Camaldoli (zakupiliśmy wino wyrabiane przez mnichów) a potem do pustelni Eremo położonej na wysokości 1050 m n.p.m. Można zwiedzić celę (właściwszym słowem będzie domek) św. Romualda i obejrzeć zza ogrodzenia 20 domków w których obecnie żyją pustelnicy. Ostatnim miastem do którego zajrzeliśmy było Poppi i tam zwiedziliśmy średniowieczny zamek na wzgórzu (6 euro). Wracaliśmy do Florencji przepięknymi przełęczami z widokami na dolinę rzeki Arno, i jak na razie, te okolice wydały mi się bardziej malownicze niż pagórki regionu Chianti (no nie wiem, czy to nie jest bluźnierstwo).
A teraz przygoda. Zwykle przyrządzamy posiłki  sami, ale po ostatniej wycieczce postanowiliśmy przetestować hotelowego kucharza. Stolik pięknie nakryty przy basenie, kelner mówił głównie po włosku i pokazując co dostaniemy łapał się za różne części ciała. Myślę, że na widok naszych zamówień Magdzie Gessler wyprostowałyby się loki. W tym wszystkim najbardziej zadziwił mnie mój mąż który wzbił się na szczyty dyplomacji. Na pytanie kelnera, czy wszystko w porządku usiłując wbić nóż w zwęglone zwłoki na talerzu z ujmującym uśmiechem odpowiedział, że O.K. W innej kulturze kucharz musiałby złożyć publiczną samokrytykę a potem popełnić hara-kiri. Ale we Włoszech pewnie gotować będzie dalej.
Kończymy pobyt w sercu Toskanii i jutro wyruszamy nad morze. Nie ma tam internetu, więc nie wiem czy relacje będą na bieżąco. Zobaczymy!