środa, 18 stycznia 2017

Nepal 2016 - 7 listopada (Ghap, Lho)

Przy tym poście postanowiłam odpuścić informacje o spożywanych posiłkach, bo jak już się domyślacie śniadania to zawsze jajka we wszelakiej postaci lub ewentualnie owsianka, na lunch i kolacje wybieraliśmy między ryżem, ziemniakami i czasem makaronem z symbolicznym dodatkiem warzyw. Bywały też miejscowe pierożki. Porcje duże, ale monotonia posiłków zaczynała mi już doskwierać.
Tak więc po śniadaniu, nieco przed ósmą rozpoczęliśmy marsz. Szło się dobrze a mijający krajobraz wyraźnie się zmieniał. Ciągle szliśmy wzdłuż rzeki co jakiś czas przekraczając ją mostkami, powoli jednak wychodziliśmy z lasu. W mijanych osadach tubylcy zbierali zboża, niektóre domostwa wyglądały na bardzo zadbane. Na szlaku pojawiły się też pierwsze jaki.  Przed godziną 15 dotarliśmy do Lho (3180 m n.p.m.). Jest to dość wypasiona osada z jakimiś sklepami, lodża z niezłymi pokojami. Po szybkim prysznicu (polewanie wodą z kubełka 200 rupi) i lunchu z tarasu mogliśmy podziwiać pięknie prezentujący się wierzchołek Manaslu - mój pierwszy ośmiotysięcznik widziany z tak bliska. Słońce zachodziło szybko błyskawicznie obniżając temperaturę. W pokoju było 8 stopni. Po kolacji niespodzianka. Michał zarządził badanie saturacji i ocenę ewentualnych objawów choroby wysokościowej. Rozumiem, że nas nie znał i wolał dmuchać na zimne, ale na tej wysokości wydawało mi się to lekką przesadą. Chociaż co ja tam wiem...
Wieczorem w pokoju temperatura 5,7 stopnia, postanowiłam spać z bateriami.


























niedziela, 15 stycznia 2017

Nepal 2016 - 6 listopada (Deng, Ghap)

Dzisiaj trochę forów - śniadanie 7.30. Wybrałam owsiankę z musli, bo placki smażone na tłuszczu okazały się nieco przyciężkie. Maciek oczywiście ryż z warzywami. Reszta grupy zamówiła jajka i te wyjątkowo wyglądały smakowicie. Marsz podobny do dnia poprzedniego ale znacznie krótszy, cztery godziny raz w górę, raz w dół. Tym razem mniej kamienia, więcej drobnego piargu i pyłu. Rzekę mijaliśmy to z lewej, to z prawej strony. Już w połowie dnia dotarliśmy do nowej lodży w Ghap (2165m n.p.m.). Miło, czysto, prysznic (oczywiście zestaw wiadro + kubeczek) braliśmy dość wcześnie co pozwoliło na suszenie włosów w promieniach słońca. Godzinkę przed lunchem wykorzystałam na opalanie. Na lunch zjedliśmy takie nepalskie spring rolls, tutaj przyrządzone bardzo smacznie. Popołudnie było do zagospodarowania, ale po ciemku i szybko spadającej temperaturze to za bardzo pomysłów nie mieliśmy. Światło w pokojach bywa wieczorami i to na krótko. Na kolację zjedliśmy górę makaronu z warzywami, Maciek ziemniaki. Noc cichsza (mniej ujadających psów) i sen jakiś lepszy. W końcu...