niedziela, 19 marca 2017

Nepal 2016 - 12 listopada (Samdo, Dharamsala)

Rano w pokoju 6 stopni, ale miałam wrażenie, że zrobiło się chłodniej. Po śniadaniu (owsianka, ryż) wyruszyliśmy do ostatniego przystanku przed przełęczą - prostej osady, w której tylko czasowo w sezonie pomieszkują ludzie. Chyba po jakichś 5 godzinach dotarliśmy do celu. Dharamsala (4460 m n.p.m.) to trzy murowane pawilony: w dwóch proste pokoje, podobno trzyosobowe, w trzecim kuchnia z jadalnią. Na nas (i to była całkowita niespodzianka) czekały namioty. Byliśmy zaskoczeni, bo nie tak miało być. Na szczęście wzięliśmy super ciepłe śpiwory kupione wcześniej na boliwijską zimę. Dopóki świeciło słońce było dość przyjemnie, wygrzewaliśmy się przed namiotami, choć to przecież 4,5 km wysokości. Po lunchu (skromniutki dal-bhat - ale warunki przygotowywania potraw naprawdę skrajnie trudne) wyszliśmy jeszcze 100 metrów w górę i posiedzieliśmy na tej wysokości prawie do zachodu słońca. Z każdą minutą temperatura spadała. Szybko całą odzież włożyłam na siebie bo zimno zrobiło się okrutne. Kolacja godzinę wcześniej (o 18) i wszyscy powoli kładli się spać. Jako że to osada pasterska wszędzie pełno zwierzęcych odchodów, mimo to jednak w pobliskim strumyku założono rurę tworząc prowizoryczne ujęcie wody. Na szczęście miałam swoją niezastąpioną butelkę Oko z filtrem.
Noc była ciężka, chyba jedna z najtrudniejszych w czasie moich wypraw. Przede wszystkim zaskakujące zimno, w namiocie  minus 8 stopni. Namioty dość duże, dla dwóch osób z torbami i plecakami wystarczające, niestety miały już swoją przeszłość (nieszczelne!). Z powodu przejmującego chłodu do śpiworów (temperatura komfortu minus 15 stopni) wsunęliśmy się w całym rynsztunku (dwie pary spodni, bluza streczowa, puchówka, super ciepłe skarpety), zostały tylko zewnętrzne kurtki. Szybko zaczęła dokuczać wilgoć, wszystko wydawało się mokre. Nie doświadczaliśmy tego na podobnych wysokościach w Afryce lub Boliwii. Zimno i katar nie pozwalały na sen. Noc stała się wyłącznie czasem oczekiwania na pobudkę.







niedziela, 5 marca 2017

Nepal 2016 - 11 listopada (Samdo)

Noc dobra mimo kataru, za to bez bólu głowy, szczekających psów (nareszcie!), modłów z waleniem w bębny. Rano w pokoju 7 stopni. Na śniadanie nawet z apetytem zjadłam owsiankę z jabłkiem, Maciek ryż vege, kontynuowałam Diuramid 2x1 tabletka. Marsz rozpoczęliśmy przy grzejącym już słońcu więc kurtki i czapki szybko powędrowały do plecaków. Był to nasz drugi podczas trekkingu pobyt aklimatyzacyjny. Fajny spacer pośród gór przez pastwiska, mostki, łączki doprowadził nas na wysokość 4385 m n.p.m. Trochę posiedzieliśmy na przełęczy, ale nie za długo bo dość mocno wiało. Wróciliśmy na lunch do osady. Po południu czas na wypoczynek, pograliśmy w statki (bardzo brakowało mi książek, ale niestety przekraczały limit bagażu). I ciekawostka: wykupiliśmy cały zapas chusteczek higienicznych w lodży czyli 2 małe paczki (1 paczka 100 rupi). Potem już tylko kolacja, wieczorna toaleta (czyli umycie rąk i zębów przy zewnętrznym ujęciu wody, trudne doświadczenie ze względu na temperaturę) i sen. Miałam nadzieję na spokojną noc.