niedziela, 8 marca 2020

Etiopia 2019 - 22 października (Pustynia Danakilska, Berhale, Hamed Ela, jezioro Asal)

Rano 22°C, po typowym śniadaniu (grzanki, omlety, dla Maćka znalazła się gorąca woda do zalania liofilizatu) wyruszyliśmy na pustynię. Mijane krajobrazy po drodze coraz surowsze. Zatrzymaliśmy się w miasteczku Berhale na lunch i załatwienie permitów na zwiedzanie Pustyni Danakilskiej (tutaj potrzebne były kopie paszportów). Restauracja Letish to enklawa dla chrześcijańskich wędrowców bo osada łączy kulturę kościoła etiopskiego i muzułmanów. Urząd był zamknięty do godziny 14 więc mieliśmy dłuższy relaks i możliwość obserwacji codziennego rytmu życia mieszkańców. Okazało się, że jest to popularne miejsce na zjedzenie posiłku lub spotkanie towarzyskie. 
W końcu ruszyliśmy dalej by dotrzeć do osady imitującej kemping. Towarzyszył nam drugi jeep, który zabrał prowiant, kucharkę Mary i strażnika na czas pobytu na pustyni. Hamed Ela leży ok. 83 m p.p.m. Gdy dotarliśmy na miejsce na termometrze było 41,5°C. Niby wszyscy byliśmy przygotowani na surowe warunki, ale jednak szczęki nam opadły. I nie chodzi o to, że wioska to prowizorycznie sklecone z gałęzi i mat domki, w tym jeden większy z lodówką udający bar. Samochody z turystami przybywają tu nieustannie, więc myślałam, że sposób zakwaterowania jest z góry ustalony. Tymczasem nasze pojawienie wydawało się zaskoczeniem, kierowca chwilę negocjował miejsce odpoczynku i możliwość ugotowania kolacji. Miałam cichą nadzieję chociaż na jakieś ustronie ale nic z tego. Między chatami drewniane łóżka ułożono przeganiając miejscowych, odpoczywaliśmy pod czujnym okiem tubylców i w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Na pytanie o toalety Tarik szeroko machnął ręką mówiąc "everywhere". Biorąc pod uwagę gęstość zabudowań nie bardzo wiedziałam, jak tę wskazówkę wykorzystać praktycznie. Do tego kierowca ostrzegł nas przed zostawianiem czegokolwiek bez nadzoru, bo podobno wszystko ginie bezpowrotnie. Miny wszystkim zrzedły i tak leżeliśmy czekając aż upał choć trochę odpuści. Na szczęście wypadki tego popołudnia potoczyły się nadspodziewanie dobrze.
Około godziny 17 Tarik zabrał nas samochodem na słone jezioro Asal położone 155 m p.p.m. Po około półgodzinnej jeździe zjechaliśmy z utartej ścieżki na taflę jeziora. Cudownie było brodzić bosą stopą w słonej wodzie. Potem fotki w zachodzącym słońcu. Tarik ustawił krzesła, rozlał uzo, puścił muzykę z radia do tańca i tak niespodziewanie przeżyliśmy jeden z bardziej czarownych wieczorów w Etiopii. 
Już o zmroku wróciliśmy do osady. Czekała na nas kolacja przygotowana przez Mary i była bardzo smaczna, chociaż warunki do gotowania skrajnie trudne. Posiłek zjedliśmy w bardziej oddzielonej od reszty wioski przestrzeni i tam też zostały przeniesione na noc nasze łóżka. Zrealizowałam krótką toaletę chusteczkową i z pomocą wody butelkowanej, cały dobytek poza okularami i czołówką Tarik zamknął w jeepie. Stopień bezpieczeństwa kierowca i przewodnik podnieśli przez domknięcie przestrzeni dwoma samochodami. Czuliśmy się trochę nieswojo przez te wszystkie procedury bezpieczeństwa, ale noc nie najgorsza i zdecydowanie bardzo egzotyczna.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz