Rano w pokoju 20°C. Szybkie śniadanko i w drogę. Pożegnaliśmy jednego uczestnika wyprawy który zdecydował się na lot z Lalibeli do Addis i powrót do kraju dzień wcześniej. Dzięki temu Maciek odzyskał nieco przestrzeni w samochodzie. My wracaliśmy samochodem początkowo tą samą, trudną drogą, potem już asfaltową aż do Dessie. Cały czas kierowca manewrował między zwierzętami wędrującymi na pastwiska. Proszących dzieciaków jakby mniej, pewnie były w szkole.
W jednym miejscu zatrzymaliśmy się na moment chcąc sfilmować i obfotografować chłopców zgrabnie zaprzęgających do pracy cztery woły. Nagle jeden z nich zaczął do nas biec. Myślałam, że znowu usłyszymy prośby o wsparcie lub zapłatę za zdjęcia. Tymczasem chłopiec przyniósł nam spory kawałek chleba do spróbowania. Doprawdy, Afryka niejedno ma oblicze i nieustannie zaskakuje.
Dessie przywitało nas przyjemną temperaturą 21°C. Hotel wypasiony. Jadalnia robiła wrażenie (olbrzymie żyrandole, muzyka na żywo), ale jedzenie okropnie niesmaczne. Było to dziwne, bo sądząc po innych gościach było to popularne miejsce wśród lokalnych notabli (jeden nawet przyszedł z ochroną uzbrojoną w karabiny). Atmosfera nieco się usztywniła, na szczęście uzbrojeni mężczyźni szybko opuścili salę. Maciek zamówił zapiekankę z ryżu i warzyw - brzmiało bezpiecznie, wyglądało apetycznie ale jak się okazał był to przegląd tygodnia który dał znać o sobie dnia następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz