środa, 14 grudnia 2022

USA 2022 6 - 7 września (podróż)

Pobudka 2.30 i w drogę. Do Krakowa bez problemu. W wyszukiwaniu miejsca parkingowego mieliśmy spore doświadczenie aczkolwiek zlokalizowanie w środku nocy dozorcy z jasnym umysłem nadal stanowi spore wyzwanie. Był drobny problem przy odprawie (pani chciała od nas voucher na lot - do tej pory nie wiem, o co chodziło), ale ostatecznie po wyjaśniających telefonach zostaliśmy odprawieni.

W Amsterdamie na lotnisku ruch dużo większy niż rok wcześniej. I tutaj spotkała nas pierwsza niespodzianka - nigdzie nie można było płacić gotówką, wyłącznie kartami kredytowymi. Na lunch i kawę miałam przygotowaną kasę a tu zupełnie się nie przydała. Tuż przed wylotem dostaliśmy z naszej agencji wiadomość i ta dopiero była prawdziwym ZONGIEM. Okazało się, że nasz lider - kierowca nie został  wpuszczony do samolotu w Warszawie (zakwestionowano jego paszport) i biuro stara się zażegnać kryzys organizując opiekę dla nas już w Los Angeles. Robiło się coraz ciekawiej!!

Lot opóźniony około godzinę, i tak niedużo, biorąc pod uwagę wiadomości o chaosie na lotnisku Amsterdam-Schiphol, które stresowały nas przed podróżą. Samolot wypełniony do ostatniego miejsca. Na lotnisku i w samolocie ubierałam maseczkę, chociaż nie było to obowiązkowe jak rok wcześniej, nie chciałam jednak narażać tak długo oczekiwanej wyprawy. Szarpnęliśmy się na miejsca comfort (z przodu samolotu, trochę więcej przestrzeni między fotelami) i w sumie podróż zmęczyła mnie mniej niż się spodziewałam, moja tytanowa noga też dawała radę.

Po wylądowaniu odebraliśmy wiadomość o przymusowej zmianie planów. Agencja nawiązała kontakt z przewodnikiem biura podróży Rainbow - Andrzejem, który ze swoją grupą wylądował dwie godziny wcześniej samolotem z Warszawy. Zobowiązał się zaopiekować nami do czasu przylotu naszego lidera, co miało nastąpić następnego dnia około godziny 15. Wziął na klatę niezadowolenie swojej grupy (ponad dwugodzinne oczekiwanie na nasz samolot) i zgarnął nas do autokaru Rainbow Tours, za co byliśmy mu niezmiernie wdzięczni. I tak zamiast przejazdu w kierunku Doliny Śmierci zaliczyliśmy nieplanowany nocleg w Los Angeles z perspektywą zwiedzania miasta dnia następnego. Można by rzec, że nie ma tego złego...i tak dalej. Hotel na obrzeżach miasta bez fajerwerków, ale i tak byliśmy szczęśliwi, że ominął nas nocleg na lotnisku. Już wieczorem, kręcąc się po okolicy, wypatrzyliśmy peruwiańską restaurację i tam zjedliśmy naszą pierwszą kolację w USA licząc na wspomnienie ubiegłorocznej kulinarnej przygody. Dania niby te samę co w Peru jednak smak jakiś inny. Zatęskniliśmy za Ameryką Południową, ale krótko, bo przecież właśnie wylądowaliśmy w NAJBOGATSZYM kraju na  świecie i z pewnością tutaj też potrafią ciekawie gotować. Chyba....

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz