sobota, 8 marca 2014

Kilimandżaro 2014 - 30 stycznia (Shira Camp, Lava Tower, Barranco Camp)

Czwartek jak zwykle przywitał nas pięknym słońcem. Chociaż nie miałam poczucia jakiegoś specjalnego wysiłku to jednak tej nocy po raz pierwszy doświadczyłam skurczów mięśni łydek co by świadczyło o pewnej utracie elektrolitów. Od tego dnia sumiennie piłam Isostar. Po ginger tea, toalecie i coraz sprawniejszym pakowaniu zjedliśmy śniadanie łudząco podobne do śniadań poprzednich. Tego dnia pokonaliśmy około 7 km. Początek marszu w pełnym słońcu (znowu konieczne kapelusze), potem jak zwykle nadciągnęły chmury. Ciągłe zmiany pogody wymuszały postoje a to na rozbieranie się a to na ubieranie kolejnych warstw, ale powoli przyzwyczajaliśmy się do tego. Pierwszym naszym celem było Lava Tower na wysokości około 4600 m n.p.m. Podobno często występuje tam załamanie pogody ale nam sprzyjało szczęście i poza chmurami nic więcej się nie wydarzyło. Wiało jak na tę wysokość niespecjalnie. W naszym zielonym namiocie zjedliśmy lunch identyczny z lunchami poprzednimi (kawałki pieczonego kurczaka prowokowały pytanie "skąd mięsko przypełzło" ale postanowiliśmy nie pytać). W czasie posiłku pojedyncze osoby zaczęły uskarżać się na ból głowy, ale w sumie wszyscy wyglądali dobrze i nikt nie prezentował jakiś dramatycznych objawów choroby wysokościowej. Ja nadal czułam się świetnie i mając w pamięci moje poprzednie szczyty już prawie z niecierpliwością oczekiwałam jakiś symptomów choroby wysokogórskiej - póki co jednak nic się nie działo. Nie bardzo wiedziałam czemu tak jest - czy to zasługa homeopatycznych dawek Diuramidu czy powolnego tempa marszu, dość, że nic nie psuło mi przyjemności zdobywania góry. Druga część trekkingu to przyjemny marsz do obozu Barranco Camp na wysokości 3860 m n.p.m. Po kamiennej pustyni wokół Lawa Tower z przyjemnością oglądaliśmy krajobraz - niesamowita roślinność (giant senecio kilimanjari), strumień spływający z lodowca  i ścianka Baranco Wall. Obóz niezwykłej urody, z zaskakująco przyzwoitymi toaletami. Oprócz mojego dobrego samopoczucia nieustannie dziwiła mnie znośna temperatura na tych wysokościach (mentalnie nastawiłam się na okrutne zimno) i niewielki wiatr. Kolacja chyba wszystkim smakowała. Spało się super. O niebie w nocy nie ma co pisać bo tego zwyczajnie opisać się nie da. Niestety, nie udało mi się też uwiecznić ani aparatem fotograficznym ani kamerą.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz