sobota, 4 stycznia 2020

Etiopia 2019 - 13 października (trekking w górach Semien, Debark, Sankober)

Można było pospać troszkę dłużej, ale co z tego, skoro całą noc towarzyszyły nam śpiewy (niedziela). Całkiem smaczne śniadanko wydano o czasie. To miał być nasz pierwszy dzień trekkingu i nie za bardzo wiedzieliśmy jak spakować plecaki, czy będzie możliwość zajrzenia do głównego bagażu przed marszem czy pakować ubrania na różne wersje pogodowe od razu do podręcznego. Część ubrań i pamiątek nie była potrzebna w górach, więc uradziliśmy, że wrzucimy je do wspólnego worka i zdeponujemy w samochodzie. Nasz kierowca skwapliwie na to przystał i wydawało się, że zrozumiał nasze intencje. Chyba jednak nie do końca, bo kilkukrotnie worek ten wypakowywany był w górach i ponownie zabierany do auta z nieustannym zdziwieniem bagażowych.
Ruszyliśmy do Debark. Droga malownicza, głównie dzięki porannym mgłom leniwie podnoszącym się na przełęczach. Zrobiliśmy całkiem ładne fotki. Po około 3 godzinach dotarliśmy do punktu kontrolnego, gdzie wpisaliśmy całą grupę do księgi. Maciek przeżywał trudne chwile, bo dopadła go biegunka, cholera wie po czym (sok z awokado, ryż????). Trudność w radzeniu sobie z takimi przypadłościami przede wszystkim polega na braku dostępu do toalet z wodą. Coś tam w Debark znaleźliśmy, ale realia doprawdy przygnębiające. Być może była to jednodniowa niedyspozycja, sięgnęliśmy jednak po leki (Loperamid, Nifuroksazyd), bo jakoś ten dzień trzeba było przeżyć. Podczas przerwy na kawę / herbatę poznaliśmy naszego przewodnika i kucharza. Potem jeszcze krótki przejazd przez bramę Parku Narodowego Semien do punktu startowego. Główne bagaże pojechały dalej samochodem (jak przeczuwaliśmy nie było szans w nich już pogrzebać), dostaliśmy torebki z lunchem (bułka, banan) i dużą butelkę wody mineralnej. Butla była wielka i nie chciałam jej nosić (przed nami tylko 3 godziny marszu), ale przewodnik zaoferował pomoc. Pogoda niepokojąca - dużo szybko przewalających się nisko chmur, momentami słońce. Punkt startowy jest chyba też punktem widokowym nad urwiskiem, ale tego dnia dane nam było podziwiać wyłącznie roślinność tajemniczo wyłaniającą się pośród mgieł. Na czele szedł przewodnik Girma, pochód zamykał Hassan - skaut z kałachem jako obstawa trekkingu. Chociaż nie było słońca, po miejskich doświadczeniach byliśmy zachwyceni napotkaną przyrodą. Co jakiś czas mijaliśmy dzieciaki oferujące własne wyroby, ale że plecaki mieliśmy ciężkie to na razie niczym ich nie dociążaliśmy.
Marsz zakończył się w Sankober na wysokości 3250 m n.p.m. To dość duży kemping z prowizorycznymi kuchniami. Czekały na nas rozłożone namioty i podjechał samochód z bagażami.  Na dzień dobry okazało się, że nasze torby są za duże i padła propozycja przepakowania niezbędnych rzeczy do podręcznego plecaka. Chyba chodziło o zaoszczędzenie na mułach, za które już przecież zapłaciliśmy. Ponieważ z naszej strony padła propozycja zawrócenia do Gonder muły jakoś się znalazły i tematu nie było. Warunki mieliśmy zbliżone do tych na Kili, ale dla nas były dość istotne różnice: namioty małe, bez tropiku (po dokładniejszej lustracji otoczenia uzgodniliśmy, że nasze namioty były najmniejsze), nie było namiotu - messy, posiłki serwowano na małym stoliku zwykle już po zmroku, więc jedliśmy w świetle czołówek momentami dygocząc z zimna. Za to kolacja kompletnie nas zaskoczyła. Było zdecydowanie na bogato (zupa, warzywa, spaghetti), wszystko świeże i niezwykle smaczne. Mimo paru zgrzytów w ciągu dnia zadowoleni zasypialiśmy w śpiworach nasłuchując odgłosów zbliżającej się burzy.
Podsumowanie dnia:
trasa 7,79 km; czas przejścia 3 godz.55 min.; podejścia 384 m; zejścia 240 m; start 3090 m n.p.m.; najwyższy punkt 3266 m npm.; koniec 3235 m n.p.m.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz