poniedziałek, 14 lutego 2022

Peru 2021 - 23 września (Kanion Colca)

Ranek chłodny  (w końcu znajdowaliśmy się na wysokości ponad 3 tysięcy m n.p.m.), zapowiadano 1°C, ale odczucie zimna było mniejsze. Przed wczesnym śniadaniem o 6.30 mogliśmy jeszcze zrobić fotki pięknego otoczenia kompleksu, które wraz ze wschodem słońca ukazało się w całej krasie. Samo śniadanie zdecydowanie odstawało od poziomu hotelu (chyba był to najskromniejszy posiłek jak do tej pory).

Jak zwykle w czasie całej wyprawy gonił nas czas, bo atrakcji do zobaczenia bez liku. Poranek zaczęliśmy od miasteczka Yanque. W centrum niewielkiej miejscowości znajduje się ryneczek z fontanną, na którym, przy dźwiękach peruwiańskiej muzyki, zwykle odbywa się barwny spektakl z udziałem tancerzy ubranych w tradycyjne, ludowe stroje. Niestety w czasie pandemii pozamykano tutejsze atrakcje i odwołano występy. Po częściowym zniesieniu restrykcji mogliśmy podziwiać jedynie dzieci tańczące wokół fontanny. Podobno codziennie jedna klasa przebiera się i tańczy dla turystów jednocześnie zbierając datki na swoje wakacje. Przyłączyliśmy się chętnie do sponsorowania ewentualnych wyjazdów, bo dzieciaki bardzo się starały a turystów niewielu.

Następnie ruszyliśmy w stronę punktu widokowego, przy którym gniazda mają kondory i właśnie tam szybują w poszukiwaniu żeru. Po drodze oczywiście sesje fotograficzne powoli odsłaniającego się przed nami, podobno najgłębszego kanionu na ziemi - Kanionu Colca. Aspirując do bardziej aktywnej grupy bus wysadził nas wcześniej i do samego Mirador Cruz del Condor doszliśmy ładnie wytyczoną trasą wzdłuż stromych ścian kanionu, podziwiając głębokość, olbrzymie agawy i oczywiście kondory majestatycznie szybujące nad naszymi głowami.  Ludzi sporo, ale nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie, to jednak nie były tłumy sprzed pandemii. Pomimo niebagatelnej wysokości słońce mocno przygrzewało, szybko rozbieraliśmy się do koszulek, trzeba też było osłonić oczy i głowę.

Po tym krótkim trekkingu rozpoczęła się droga powrotna, kierunek Puno. Zahaczyliśmy jeszcze o osadę Maca i piękny kościół Iglesia de Santa Ana otoczony murem. Za wioską Maca ostatnie punkty widokowe - naprawdę dolina Rio Colca prezentuje się niezwykle, podziwialiśmy tutaj bodaj najpiękniejsze krajobrazy tej wyprawy. Po ponownym przejechaniu Przełęczy Wiatrów wracaliśmy znanym nam już płaskowyżem Altiplano.

Po minięciu rezerwatu dalsza droga do Puno trwała ok. 5 godzin. Obiad zjedliśmy w miejscu, gdzie poprzednio kosztowaliśmy herbatkę Tripla. Maciek zakupił sobie ładną i ciepłą czapkę z alpaki - lokalne rękodzieło (50 soli). Już po zmroku wjeżdżaliśmy do miasta. Puno rozłożone na brzegu  Jeziora Titicaca na wysokości 3830 m.n.p.m przywitało nas pięknie rozświetlonymi zabudowaniami. Kierowca bardzo się starał, ale labirynt jednokierunkowych uliczek pokonał go całkowicie i długo kluczyliśmy próbując znaleźć hotel i miejsce do wypakowania busa. Nie było rady, trzeba było zatrzymać się na przelotowej ulicy i migiem wypakować samochód, oczywiście przy wtórze klaksonów zablokowanych pojazdów. Musieliśmy się szybko uwijać i nie było czasu podziękować kierowcy chociaż symbolicznym napiwkiem (wcześniej pożegnała nas przewodniczka), który czym prędzej zawrócił (czekało go dziewięć godzin jazdy!).

Hotel Casona Plaza ładny, w centrum miejscowości. Po sprawnym zakwaterowaniu grupa poszła na kolację i ewentualnie obejrzeć rynek. Ja niestety odpuściłam - ból głowy, który nieco popuścił w ciągu dnia powrócił i całkowicie pozbawił mnie apetytu. Poprosiłam Maćka o przyniesienie mi rosołku, bo tylko to potrafiłabym przełknąć. Wrócił objedzony i dumny, bo rosołek na wynos udało się wynegocjować i w dodatku był gorący. Smakował wybornie i nieco podbudowana zagrzebałam się w łóżku.

















































 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz