środa, 2 lutego 2022

Peru 2021 - 20 września (Arequipa)

W Arequipie byliśmy przed dziewiątą, przywitało nas słońce i bardzo przyjemna temperatura. Czekał na nas hotel Los Tambos, położony w samym centrum miasta, tuż przy głównym placu. Tym razem bardzo wygodny bus zabrał nas z dworca, chwilę jednak trwało poszukiwanie hotelu i miejsca do zaparkowania, w końcu i tak stanęliśmy na środku ulicy blokując przejazd, ale innego wyjścia nie było - tak to jest w zabytkowych centrach. W hotelu niespodzianka: mimo wczesnej pory pokoje już na nas czekały. Przywitano nas herbatką z koki, uprzejmy personel pomógł z bagażami (budynek wiekowy więc bez windy). To był nasz wolny dzień przeznaczony na aklimatyzację (miasto położone na wysokości 2325 m n.p.m.) i chwilę oddechu. Zaczęliśmy od śniadanka w restauracji przy Placu Broni, położonej w arkadach otaczających plac. W oczekiwaniu na zamówienie cieszyliśmy się widokiem białej katedry, fontanny, uroczych zabudowań. Byliśmy głodni ale rozmiar porcji nas oszołomił: ja dostałam kopiaty talerz sałatki z kukurydzy (odmiana mniej słodka, nieznana w Polsce), bobu, pomidorów, sałaty i lokalnego sera (najbardziej przypominał ricottę), a potem przyszły pancakes - naleśniki amerykańskie w wersji peruwiańskiej czyli na bogato. Liczyłam na 1 - 2 placki, tymczasem dostałam sześć naleśników z bananem i lodami polane syropem. Z trudem podnieśliśmy się z krzeseł i podreptaliśmy na kawę do Starbucksa. Potem trochę odespałam podróż autobusem (jednak potrzebowałam) a następnie ruszyliśmy powłóczyć się po mieście.

Obeszliśmy główny plac, obejrzeliśmy katedrę, zwiedziliśmy klasztor jezuitów z piękną, kolorową kopułą. Zajrzeliśmy na położone niedaleko kryte targowisko San Camilo oferujące wszystko. Dla nas największym wyzwaniem były egzotyczne owoce, w większości widziane po raz pierwszy. Z pomocą sprzedawczyni kupiłam po jednej sztuce do wieczornej degustacji. A na kolację poszliśmy do restauracji Zig-Zag (lokal polecany w jakimś blogu podróżniczym). Miejsce zdecydowanie dla mięsożerców. Zjedliśmy cztery rodzaje mięsa podane na gorącym kamieniu, do tego sałatka, frytki, kieliszek wina. Nieustannie dziwił nas reżim sanitarny, bardzo ściśle przestrzegany (personel w maseczkach, rękawiczkach, stoły i krzesła przecierane po każdym kliencie), wszystko z uśmiechem, jakby to było najbardziej naturalne na świecie. 

Wieczorna degustacja owoców przeszła nasze oczekiwanie. Niektóre okazały się bardzo mięsiste, sycące (coś jak awokado) i ledwo daliśmy radę skosztować po połówce każdego rodzaju. Takie owoce mogłyby stanowić samodzielny posiłek i to wystarczająco bogaty w kalorie.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz