sobota, 2 stycznia 2021

Austria 2020 (Rattendorf)

Rok zaczął się nieszczególnie dla podróżników, ale że moje plany dotyczyły września prawie do końca żyłam nadzieją. Razem z rozhulaniem pandemii coraz bardziej stawało się jasne, że nasza pierwsza wyprawa do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nie dojdzie do skutku. Dla mnie było to oczywiste już wiosną, biuro podróży poddało się dopiero w sierpniu. Cały rok dużo pracowałam (jak to w szpitalu) i wyczekiwałam tego wrześniowego urlopu. Ryzykownie było cokolwiek planować, bo ciągle straszono drugą falą, no i niemała zaliczka już została zamrożona. Brak możliwości wyjazdu spowodował, że zaczynałam się dusić. Ponieważ niebezpiecznie narastała we mnie tęsknota za chociaż malutką przygodą zaczęłam rozglądać się po Europie. I tu z pomocą przyszedł mój syn, który przetestował latem domek w Austrii i wrócił zadowolony. Nie szukałam więc innej oferty tylko zabukowałam przez Airbnb polecany dom w Rattendorf.

Miejscowość położona jest blisko największego w Karyntii ośrodka narciarskiego, Skiarena Nassfeld-Hermagor z najdłuższą kolejką gondolową w Alpach “Millenium Express” (6 km). Wokół nieznane nam góry i to przypieczętowało decyzję. Dawno już nie jeździliśmy po drogach Europy i było trochę obaw, także z powodu pandemii, ale poszło gładko. Podróż zajęła nam około 8 godzin z przerwami na kawę  i lunch. Pierwsza propozycja zakwaterowania nie przypadła nam do gustu (domek blisko stodoły z głośno pracującymi maszynami rolniczymi, miejsce parkingowe pod jabłonką ze spadającymi owocami), nie było jednak problemu z zamianą albowiem zajęte były chyba tylko trzy domki. Radzę jednak po odbiorze kluczy razem z recepcjonistką obejrzeć położenie domu, bo personel szybko się ulatnia  (w naszym przypadku pani musiała wracać po 15 minutach). Do naszej dyspozycji otrzymaliśmy połowę domu z trzema sypialniami (dwa podwójne łóżka i dwa piętrowe), częścią kuchenną (płyta grzewcza, piekarnik, zmywarka, ekspres Nespresso, brak kuchenki mikrofalowej), częścią bawialną z dużym stołem, fotelami, kanapą, telewizorem, dwie toalety i łazienka. Wszystko nowe, gniazdka elektryczne przy każdym miejscu do siedzenia (znak czasu). Miejsca dla nas aż za dużo, ale dla proponowanych w ofercie sześciu osób tak sobie. Wyposażenie kuchni poprawne, pozwalało na przyrządzanie codziennych posiłków, jednak w dwóch garnkach ciężko by było pitrasić dla sześciu osób. Przed domem niewielki trawnik ze stołem, krzesłami i parasolem - wersja letnia. Otoczenie ładne, ale domki sąsiadują bezpośrednio z pastwiskiem co ma swoje konsekwencje - życie uprzykrzają muchy. Mieliśmy ich naprawdę sporo, chociaż o tej porze roku noce już były naprawdę chłodne. Nawet sobie nie wyobrażam jak to wygląda podczas upalnych, letnich miesięcy. To jedyny istotny mankament tego miejsca. Problem chyba był znany właścicielom, bo w wyposażeniu dostaliśmy elektryczne rakiety łapki. Ubaw był niezły przy próbie trafienia w muchę, skuteczność jednak żadna. Przy okazji zakupów nabyliśmy jakieś kwiatki do przylepiania na szyby i było znacznie lepiej, padło dużo trupów i muchy bardzo się zniechęciły. Spory budynek gospodarczy oprócz recepcji mieści restaurację oferującą lokalne dania, jest też możliwość zrobienia prania. Dwa razy skosztowaliśmy miejscowych specjałów. Raz wracając z gór zatrzymaliśmy się w restauracji z dużą ilością stolików na zewnątrz. Ja zjadłam niezły sznycel wiedeński, dla Maćka specjalnie usmażono mięso bez panierki. Ostatniego dnia zaryzykowaliśmy mięsa z grilla w naszej restauracji, zamówiliśmy je na wynos dla bezpieczeństwa. Niestety, ani to nie wyglądało, ani nie smakowało. Poza tymi dwoma sytuacjami gotowaliśmy sobie sami, z zaopatrzeniem nie było problemów, bo w pobliskich miejscowościach były duże sklepy. Znakomicie robiło się nam zakupy w Hermagor. Tamtejszy Spar był najlepiej zaopatrzony. No i odkryliśmy lokalne białe wina - lekkie, wytrawne, najdroższe kosztowało około 10 euro.

I tyle ogólnych uwag. Pobyt był nadzwyczaj udany. Wykorzystaliśmy każdy dzień dobrej pogody na trekking, niespiesznie pichciliśmy w domu słuchając naszego ulubionego radia Nowy Świat. Dzięki temu na bieżąco byliśmy z nowinkami z kraju, na dodatek mieliśmy pełno dobrej muzyki. Docierały do nas niepokojące dane o wzroście zachorowań i stawało się jasne, że na urlop wykorzystaliśmy ostatnią możliwą okazję.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz