poniedziałek, 3 czerwca 2013

Mulhacen 2011

A teraz garść wspomnień z Hiszpanii. Pobyt w Andaluzji w 2010 roku bardzo nam się podobał. Hotel zlokalizowany w pobliżu granicy z Portugalią na Costa de la Luz (Wybrzeże Światła) pozwolił na zwiedzenie miast hiszpańskich (Kordoba, Sewilla) i Portugalii (wybrzeże Algarve aż do Sagres, Lizbona). Oczywiście było to możliwe dzięki licznym autostradom. Koszt wypożyczenia samochodu na miejscu na 8 dni to ok. 350 euro.
Postanowiliśmy wrócić do Andaluzji w roku następnym, ale tym razem na Costa del Sol (Wybrzeże Słońca). Z biura Itaka wybraliśmy hotel La Vinuela. Według oferty miał dla nas ważne atuty - kameralny, z dala od tłumów, w cenie gwarantował samochód na cały pobyt. Tak więc z rezydentem biura spotkaliśmy się dwa razy - na powitanie dostaliśmy klucze od auta, na pożegnanie podczas odprawy na lotnisku. Na miejscu okazało się, że hotel jest położony w wyjątkowo malowniczej okolicy i ma jeszcze dodatkowe zalety: bardzo pomysłowego kucharza i bardzo dogodny czas wydawania posiłków (obiadokolacja była serwowana od 13.30 do 23. 30 według indywidualnego życzenia - dla nas rewelacja). Zorganizowaliśmy ciekawe wycieczki, niektóre nawet bardzo odległe. Samochodem zrobiliśmy po Andaluzji ok. 2000 km (Granada, Nerja, Tabernas, Gibraltar). Dzięki lokalizacji hotelu ok. 50 km od Malagi ziściliśmy nasze marzenie zwiedzenia Madrytu - ok. 7.30 rano odjeżdża superszybki pociąg AVE (532 km w 2,5 godziny!).
Nade wszystko jednak nęciły nas góry Sierra Nevada i najwyższy szczyt Hiszpanii - Mulhacen (3482 m n.p.m.). Duże wyzwanie by zrobić to w jeden dzień. Zrezygnowaliśmy z wejścia z Granady, bo wydawało się, że wtedy nocleg w schronisku jest nieunikniony. Postanowiliśmy spróbować wejścia od południa z miejscowości Capileira z wykorzystaniem wjazdu mikrobusem parkowym na wysokość 2700 m - to tylko 3 godziny na szczyt.
Szybko zrealizowaliśmy pierwszą wycieczkę do Malagi, gdzie oprócz zwiedzania miasta trzeba było kupić bilety do Madrytu i mapę Sierra Nevada (radzę pamiętać o sjeście - po południu sklepy czynne od 17). W hotelu monitorowaliśmy pogodę i wreszcie prognoza na 2-3 dni słońca, a widzieliśmy już prognozy z chmurami, deszczem, nawet burzami. Zgodnie z info, że chcąc wyjechać mikrobusem parkowym należy wcześniej zarezerwować telefonicznie miejsca poprosiliśmy obsługę hotelu  o pomoc i tu spotkało nas duże rozczarowanie - bus owszem kursuje, ale w lipcu i sierpniu. Nigdzie nie znalazłam takiej informacji. Tak więc trasa istotnie nam się wydłużyła, ale nadal wydawała się do zrobienia w jeden dzień.
17 czerwca pobudka o 5 rano, po krótkim pakowaniu i dobudzeniu kucharza (przygotował nam prowiant na drogę) wyjechaliśmy około godziny 6. Dojazd samochodem to ok. 100 km (droga dwupasmowa tylko do Nerja, potem wąska szosa nad morzem do Solabreña i kręta górska droga odchodząca od szosy Motril-Granada, ok. 2 godz.). Ostatni odcinek drogi to szosa z wszechobecnym białym pyłem. Samochodem dojechaliśmy do bram Parku Narodowego - Hoya del Portillo na wysokość 2150 m n.p.m. ok. 8 rano, na parkingu stało już kilka samochodów. Niewielka budka strażnicza oferuje dokładny opis tras z czasami, strażnik zdecydowanie pokazał nam dłonią 5 godzin marszu. Po zjedzeniu śniadania (pamiętając doświadczenia na Korsyce nie próbuję trekkingu na głodno) ruszyliśmy w drogę - długość trasy 14 km, różnica poziomów 1332 m. Samej trasy nie będę opisywać, bo jest już bardzo dokładnie zdefiniowana. Rzeczywiście żadnych trudności, oznakowanie takie sobie (w drodze powrotnej trochę zeszliśmy ze szlaku), około dwóch godzin zajmuje podejście do miejsca, gdzie w lecie dojeżdża bus z turystami. Powyżej lasu wrażenie kamiennej pustyni, uroku dodają płaty śniegu na otaczających szczytach. W drodze minęliśmy starszą parę już schodzącą w dół, na szczycie spotkaliśmy młodych Anglików, dzięki czemu mamy fajne fotki. Turystów niewielu, wyjątkowo nie spotkaliśmy Polaków. Powyżej 3000 m n.p.m. zaczęłam odczuwać symptomy choroby wysokościowej - nudności, osłabienie, więc ostatnie metry naprawdę szły mi wolno. Pogoda spisała się wspaniale: słonecznie, ciepło, niewielki wiatr - lunch na szczycie smakował wybornie. Mieliśmy cały czas na sobie długie spodnie i podkoszulki z długim rękawem, nie było potrzeby nawet na szczycie ubierania cieplejszych polarów. W sumie trwało to wszystko około 9 godzin, do samochodu dotarliśmy mocno zmęczeni. Bardzo źle zniosłam powrót górskimi serpentynami, dlatego rok później tak bałam się dojazdu do Corno Grande.
W hotelu czekała na nas zasłużona kolacja i butelka hiszpańskiego wina.
Mulhacen w jeden dzień spokojnie do zrobienia, jest tylko kwestia jak daleko od gór spędzamy wakacje. Wysokość daje sporą satysfakcję, brak trudności pozwala myśleć o wspinaczce każdemu. Śledzenie pogody przekonało nas, że jest to góra dość humorzasta, a zmienne warunki mogą odebrać sporo uroku ze wspinaczki. Dlatego polecam Sierra Nevada w słońcu - wystarczy lekki plecak z jedzeniem i piciem, no i można zrobić ładne panoramy ze szczytu.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawie Pani pisze.
    Zazdroszczę Pani pobytu w Hiszpanii. Sama uczyłam się hiszpańskiego i w googlach zwiedzałam Cordobę, Barcelonę, Madryt i inne malownicze miasta.
    Nie myślała Pani o założeniu fanpage'a? Dzięki temu czytelnicy mogliby być na bieżąco...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń