wtorek, 31 stycznia 2023

USA 2022 - 12 września (Park Narodowy Łuków, Canyonlands)

Pobudka planowana o 6 (choć tym razem obudziliśmy się wcześniej), śniadanie w pokoju z produktów kupionych w sklepie, wyjazd 7.30. Temperatura 16°C.

Po kilku minutach jazdy dotarliśmy do Parku Narodowego Łuków (Arches National Park). Spędziliśmy tam  czas do godziny 13 podziwiając kolejne niesamowite formacje skalne utworzone z czerwonego piaskowca. Czasem było to tylko wyjście z auta, czasem krótki spacer. Dojścia do punktów widokowych czy skalnych atrakcji nie były trudne, ale dokuczał upał, bo temperatura dobiła do ok. 33°C. Lunch zjedliśmy na terenie parku (trochę brakowało toalety z wodą). 

Popołudnie spędziliśmy w kolejnym parku narodowym - Canyonlands. Został wyrzeźbiony przez dwie rzeki: Green i Kolorado. Podziwialiśmy marsjańskie krajobrazy oraz kaniony rzek z punktu widokowego Grand View Point i naturalnego okna Mesa Arch.

Po godzinie 19 dotarliśmy na nocleg do miejscowości Green River. Bartek pokazał nam polecaną restaurację w okolicy, zameldował w hotelu i tyle go widzieliśmy. Do knajpy było około kilometra, ale byliśmy głodni więc po krótkim ogarnięciu ruszyliśmy "w miasto". Wieczór był przyjemny i ciepły więc nasze stroje były letnie, co się potem srodze zemściło. Zapowiadał się świetny wypad, ale wyszło kiepsko: czas oczekiwania w restauracji na stolik do godziny, poszukiwania innej knajpy nic nie dały - wszystko pozamykane, w czasie poszukiwań przechodziliśmy most nad rzeką i pocięły nas komary (bo ubraliśmy się na letniaka). W sumie beznadzieja. Już dobrze po zmroku, głodni i pogryzieni wróciliśmy do hotelu i w stacji benzynowej naprzeciwko kupiliśmy po porcji skrzydełek i coś do picia. Maciek stwierdził, że był to najohydniejszy posiłek jaki jadł na wyjeździe. Chyba trochę przesadził, ale tylko trochę...

















































wtorek, 24 stycznia 2023

USA 2022 - 11 września (Kanion Antylopy, Monument Valley, Park Goosenecks)

Pobudka 5.30, śniadanko jak dnia poprzedniego w pokoju i w drogę. Tym razem dzień wstawał słoneczny i ciepły. 

Pierwsza atrakcja to Kanion Antylopy położony na terenie rezerwatu plemienia Nawaho w stanie Arizona. W niewielkiej odległości od siebie znajdują się dwa bliźniacze kaniony szczelinowe: Górny (popularniejszy ze względu na zjawisko "słupów świetlnych") oraz Dolny (technicznie nieco trudniejszy ale ładniejsze formacje skalne i lepsze kolory - podobno). My zwiedziliśmy Kanion Dolny. Niestety ukształtowanie tego kanionu skutkuje zakazem wnoszenia toreb, plecaków, statywów itp. Nie pozwolono mi zabrać kamery i tego już za bardzo nie zrozumiałam. Można było mieć komórki i aparaty fotograficzne. Wejście do kanionu tylko z indiańskim przewodnikiem. Z głównego parkingu około 10 minutowym spacerkiem doszliśmy do metalowych schodów. Po krótkim oczekiwaniu w kolejce można było zejść na dno kanionu i rozpocząć zwiedzanie. Ruch w kanionie jest jednokierunkowy albowiem wyjście znajduje się zupełnie w innym miejscu. Absolutnie nie ma żadnego sensu opisywanie wrażeń bo tego zwyczajnie opisać się nie da. Próbowaliśmy utrwalić na zajęciach te niesamowite, poskręcane formacje skalne oświetlone odbijającymi się promieniami słońca i wyszło całkiem, całkiem. 

Nasz następny park na trasie to Monument Valley (Dolina Pomników) - na wyżynie Kolorado, położony na granicy stanów Utah i Arizona, w całości na terenie rezerwatu Indian Navaho (Navajo Tribal Park). Samochodem podjechaliśmy do Visitor Center. Budynek został wykonany z czerwonego piaskowca co świetnie komponuje się z otoczeniem. Lunch zjedliśmy na wspaniałym tarasie z przepięknym widokiem na najbardziej znane i fotografowane formacje skalne: East and West Mitten Buttes oraz Merrick Butte. Pobuszowaliśmy w sklepie z pamiątkami i coś tam kupiłam, ale niestety ceny wysokie. Indianie cenią swoje rękodzieło i za ich wyroby trzeba sporo zapłacić. Przejeżdżając dolinę zatrzymaliśmy się na Forest Gump Point (w tym miejscu tytułowy bohater zakończył bieg przez całą Amerykę) i oczywiście uwieczniliśmy drogę stanową U.S. Highway 163 biegnącą w kierunku Doliny Monumentów.

Na naszej trasie znajdowała się jeszcze jedna atrakcja - Park stanowy Goosenecks. Meandry rzeki San Juan są tak rozległe (podwójna podkowa), że żaden obiektyw szerokokątny nie był w stanie ich objąć. Ciekawe miejsce, choć ubogie w kolory - takie szarobure skały (poprzednie miejscówki chyba mnie rozpuściły). 

Połykaliśmy kolejne kilometry jadąc w kierunku Moab. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o formacje skalne ze słynnym Mexican Hat Rock. Wjechaliśmy w niewielką, lokalną drogę po kilku minutach docierając do punktu widokowego (Mexican Hat Rock Viewpoint) - całkiem ładna panorama.

Późnym popołudniem, ale jeszcze przed zachodem słońca dotarliśmy do Moab w stanie Utah. Nocleg w The Virginian Inn Moab Downtown - typowy amerykański motel. Wieczorna kolacja w meksykańskiej restauracji była miłym zaskoczeniem: fajny wystrój, szybka obsługa i spore porcje. A na widok sałaty na moim talerzu szczerze się wzruszyłam...