poniedziałek, 25 listopada 2019

Rysy 2019

Zanim rozpocznę relację z wyprawy jeszcze jedno wspomnienie tego lata. Przed trekkingiem w Etiopii bardzo chciałam zaliczyć jakąś tatrzańską wysokość i wybór padł na Rysy. Ponieważ zdobyłam ten szczyt w chmurach i deszczu od strony polskiej teraz planowałam wejście od strony słowackiej. No i miałam jeden warunek - pewna, słoneczna pogoda. W końcu byłam ciekawa panoramy ze szczytu.
Weekend 29-30 czerwca zapowiadał się wyśmienicie, więc we czwartek (wiem, że późno, ale do końca weryfikowaliśmy prognozy) podjęłam próbę zabukowania pokoju w Szczyrbskim Plesie. W naszym wcześniej sprawdzonym hotelu Fis nie było miejsca, wszędzie full. Ostatnie propozycje zostały  w hotelu Patria - drożej, bo gwiazdka więcej ale nie było już co wybrzydzać i tam też ostatecznie zarezerwowaliśmy dwa noclegi. W sobotę wyruszyliśmy z Bielska, droga była niezła i na miejscu byliśmy po południu. Dzień o tej porze roku jest długi i słońce grzało cudnie więc przed kolacją spacerkiem obeszliśmy całe jezioro robiąc co krok jakieś fotki. Początkowo planowaliśmy wieczorny posiłek w sprawdzonej restauracji hotelu Fis, ale ostatecznie postanowiliśmy dać szansę czterogwiazdkowej Patri. Kelner najpierw zaproponował restaurację grillową, usytuowaną tak jakby w podziemiach. Niestety smród spalenizny na sali był tak intensywny, że czym prędzej wróciliśmy na górę. Z karty zamówiliśmy kaczkę i steka oraz butelkę słowackiego wina. Właściwie już wtedy powinna nam się zapalić lampka w głowie, bo kelnerka nie zapytała o stopień wysmażenia steku. Nie zapytała, bo dania okazały się ogrzewanymi kotletami. Trochę to było żałosne. Za to miejscowe wino całkiem niezłe.
Po dobrzej przespanej nocy z niepewnymi minami zeszliśmy na śniadanie, a tu miła niespodzianka - na bogato i smacznie.
Hotel jest świetnie położony, właściwie za progiem zaczyna się szlak na Rysy. Początkowy odcinek już znaliśmy z wejścia na Koprowy Wierch, potem drogi się rozdzielają. Turystów było wielu, bo to już wakacje i na dodatek piękna pogoda. W Bielsku zapowiadano około 30°C, tutaj mieliśmy nadzieję na nieco ochłody. Szlak ładny, z potokami, Żabimi Stawami, trochę łańcuchów i metalowych schodów. Pomimo upału musieliśmy przejść spore łaty śniegu po zimie zalegające jeszcze w źlebach. Było z tym sporo zabawy, bo ślisko i mokro, niektórzy próbowali zjazdu na tyłkach. Zaskoczył mnie widok Chaty pod Rysami, no ale przecież tę którą pamiętam zniszczyła lawina. Wierzchołki (polski 2 499 m n.p.m. i słowacki 2 503 m n.p.m.) oblegane do bólu. Na miejsce lunchu wybrałam stronę polską, bo moim zdaniem widok na Morskie Oko i Czarny Staw nie do przebicia. Było jak sobie wymarzyłam - ciepło, bez wiatru i ani jednej chmurki.
Po zejściu zasłużony obiad zjedliśmy w naszej ulubionej restauracji hotelu Fis - nadal wszystko świeże, smaczne i przygotowane z polotem, bez porównania z daniami w Patri. 
Był to dla mnie bardzo ważny wypad, bo wyszły na nim istotne rzeczy koniecznie do załatwienia przed Etiopią:
1) Absolutnie potrzebowałam nowy plecak na trekking. Do tej pory używałam  Deutera w wersji damskiej (miał być idealny dla kobiet) ale cały czas miałam poczucie dyskomfortu. Idąc w upale zbyt wąsko rozstawione pasy tak obtarły mi szyję, że dojrzałam do decyzji zakupu. Wybrałam nieco mniejszy i zgrabniejszy plecach również tej firmy, ale rozmiar unisex i spasował mi wyśmienicie.
2) Absolutnie potrzebowałam nowe kije trekkingowe, bo odkręcanie i zakręcanie tych co miałam wyprowadzało mnie z równowagi. Co raz któryś zbyt słabo dokręcony składał się w czasie drogi. Niestety z powodu dolegliwości kolana musiałam przeprosić się z kijami i zacząć ich wreszcie używać. Szarpnęłam się  na Black Diamond Alpine Carbon Cork z unowocześnionym systemem blokowania opierającym się na zatrzaskach. Po pierwszych próbach od razu poczułam się w wyższej lidze, komfort maszerowania nieporównywalny.
3) I czym prędzej potrzebowałam intensywnej rehabilitacji ścięgna Achillesa, bo z góry zeszłam kuśtykając a czasu do Etiopii pozostawało coraz mniej.






















niedziela, 17 listopada 2019

Etiopia 2019 - przygotowania

Przygoda etiopska już na nami. Piękna to była wyprawa a bardziej samodzielna organizacja wypaliła świetnie. Już spieszę z przekazaniem wrażeń z tego egzotycznego wypadu, ale najpierw króciutko o przygotowaniach. W 2017 roku podczas wyprawy do Nepalu poznaliśmy osoby które planowały trekking w Etiopii na rok 2019. Oczywiście zadeklarowaliśmy również chęć takiego wyjazdu ale była to tylko luźna wymiana zdań i nie byłam pewna, czy będzie z tego jakiś follow-up. Kiedy więc końcem 2018 roku, już po powrocie z Maroka otrzymałam przypominającego maila z zapytaniem o plany bardzo się ucieszyłam, bo Etiopia od dawna była moim marzeniem. Po doświadczeniach z Maroka nie chciałam już korzystać z agencji 4Challenge i okazało się, że nasi znajomi po wyprawie do Nepalu również mają wątpliwości. Na szczęście nasz przyszły kompan zadeklarował wyszukanie jakieś agencji, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna, bo trochę mnie to przerażało. Ostatecznie wybór padł na Timeless Ethiopia Touring - biuro podróży w Addis Abebie. Co zdecydowało o wyborze? Przede wszystkim elastyczny program, który sami mogliśmy stworzyć. Z agencją współpracuje dziennikarz podróżnik Andrzej Zarzecki i to bezpośrednio z nim drogą mailową ustaliliśmy szczegóły i cenę, co sporo ułatwiło. Plan trzytygodniowego pobytu w północnej Etiopii uwzględnił wszystkie nasze życzenia. Termin wybraliśmy w październiku, bo cena przed sezonem była bardziej przystępna. Mieliśmy trochę obaw dotyczących pogody, ale pora deszczowa w zasadzie kończy się we wrześniu co dawało szansę na słoneczne i ciepłe dni i jednocześnie sporo zieleni w górach. Dołączył do nas jeszcze jeden znajomy z wcześniejszych wypraw i tak ostatecznie w piątkę mieliśmy zwiedzać Etiopię. Gdzieś w marcu negocjacje zostały zakończone, można było wybierać loty. Zależało mi na wylocie z Katowic i znaleźliśmy wygodne połączenie przez Frankfurt obsługiwane przez Lufthansę i Ethiopian Airlines (te ostatnie okazały się miłym zaskoczeniem). Wycieczka zaczynała się 9 października zwiedzaniem Addis Abeby, ale że nie chcieliśmy zaczynać podróżowania zaraz po opuszczeniu samolotu  pojawiliśmy się w Etiopii dzień wcześniej.