Sporo wyszło tych postów z Boliwii ale po prostu było o czym pisać. Czas na podsumowanie.
Agencja 4Challenge z Wrocławia w sumie godna polecenia. Nie miałam specjalnie żadnych uwag co do jakości usług, wiadomo było, że nie jedziemy do ekskluzywnych hoteli więc raczej nie było rozczarowań.
Lider wyprawy - Mateusz Waligóra wart jest naprawdę każdych pieniędzy. Miejscowa agencja zawiodła go chyba na wszystkich możliwych frontach. Bolało go, że trekking mógł przebiegać w lepszej atmosferze, na bieżąco walczył o zapłacone usługi zachowując przy tym poczucie humoru i dystans do pojawiających się problemów. Myślę, że każdy uczestnik wyprawy czuł się bezpiecznie bo wszyscy doświadczaliśmy jego zainteresowania i opieki. Nie bez znaczenia dla tego wyjazdu była biegła znajomość hiszpańskiego, która znacznie ułatwiała mu kontakty z miejscowymi.
Bardzo przydatna okazała się współpraca z miejscowym przewodnikiem Radkiem Czajkowskim. To Polak od kilku lat mieszkający w Boliwii. Dzięki jego opowieściom nawet tak źle przez wszystkich podróżujących opisywane La Paz objawiło się miejscem ciekawym, dzięki anegdotom mijane place i budynki nie były już anonimowe. Okazało się, że całkiem banalne miejsca kryją ciekawe historie a zachowania Boliwijczyków stały się dla mnie bardziej zrozumiałe. No i ta orientacja w sklepach i restauracjach - bezcenna. Jeśli współpraca z Radkiem będzie miała trwały charakter to być może uda się w przyszłości uniknąć wpadek, bo ma on sporą wiedzę także w zakresie wypadów górskich.
Miejscowa agencja Huayna Potosi moim zdaniem nie nadaje się do organizowania czegokolwiek. Podczas negocjacji zgadzają się na wszystko, po zainkasowaniu pieniędzy włączają tryb oszczędzania i dotyczy to wszystkiego - środka lokomocji, podróży, posiłków, namiotów, sprzętu....
Przewodnicy byli w porządku ale reszta naprawdę żenująca. Widzieliśmy mijające nas busy innych agencji, namioty i poirytowanie rosło. Muszę jednak przyznać, że ma ona dwa niezaprzeczalne atuty: własne schronisko na przełęczy Zonga (bez rewelacji, ale jednak) i własne najwyżej położone schronisko pod szczytem (też marne, ale 200 metrów podejścia zrobiliśmy dzień przed atakiem szczytowym). Myślę, że są to wabiki na które nabierają podróżujących. Chętni muszą wybrać, ja uważam, że nie warto.
Plan wyprawy ciekawy i bardzo wyczerpujący. Fajne było to, ze oprócz trekkingu sporo zwiedziliśmy (La Paz i okolice, Tiwanaku, Titicaca, Wyspa Słońca, zjazd Drogą Śmierci). Góry piękne i do woli można je smakować, bo sam trekking trwa osiem dni. Akcja górska daje sporo satysfakcji nawet bez zdobycia Huayna Potosi. Błędem było przesunięcie dobierania sprzętu wspinaczkowego na pierwszy dzień trekkingu, bo z powodu małego wyboru zabrało nam to całe przedpołudnie, części ekwipunku nie było i konieczne okazało się buszowanie po sklepach, a czas płynął. No ale kto mógł wiedzieć.
Proponowane terminy wypadają w czasie boliwijskiej zimy i ma to właściwie same atuty. Pogoda stabilna, słoneczna, w ciągu dnia w mieście około 20 stopni, wieczory chłodne, nocą około 10 stopni. Okolice Jeziora Titicaca o kilka stopni chłodniejsze. W górach w ciągu dnia dość ciepło, wystarczał jeden długi rękaw, na przełęczach chłodniej. Jedyne minusy tej pory roku to krótki dzień (pobudka przed wschodem słońca, rozbijanie namiotów o zachodzie, ostatni posiłek już po zmroku) i bardzo zimne noce (trzy noclegi wypadają w namiotach!). Moje nocne wyjścia "za potrzebą" były najbardziej bohaterskimi wyczynami tej wyprawy. No i największy atut tej pory roku - stabilny lodowiec. Wejście można było odpowiednio wydłużyć bez obawy o niebezpieczne rozmiękanie podłoża. Możliwość wspinaczki po wschodzie słońca znacznie podnosi morale i gwarantuje niezapomniane widoki. Przewodnicy też chyba mają mniejsze ciśnienie. Nie ma strachu przy schodzeniu bo mimo palącego słońca wszystko nadal zmrożone.
Proponowane terminy wypadają w czasie boliwijskiej zimy i ma to właściwie same atuty. Pogoda stabilna, słoneczna, w ciągu dnia w mieście około 20 stopni, wieczory chłodne, nocą około 10 stopni. Okolice Jeziora Titicaca o kilka stopni chłodniejsze. W górach w ciągu dnia dość ciepło, wystarczał jeden długi rękaw, na przełęczach chłodniej. Jedyne minusy tej pory roku to krótki dzień (pobudka przed wschodem słońca, rozbijanie namiotów o zachodzie, ostatni posiłek już po zmroku) i bardzo zimne noce (trzy noclegi wypadają w namiotach!). Moje nocne wyjścia "za potrzebą" były najbardziej bohaterskimi wyczynami tej wyprawy. No i największy atut tej pory roku - stabilny lodowiec. Wejście można było odpowiednio wydłużyć bez obawy o niebezpieczne rozmiękanie podłoża. Możliwość wspinaczki po wschodzie słońca znacznie podnosi morale i gwarantuje niezapomniane widoki. Przewodnicy też chyba mają mniejsze ciśnienie. Nie ma strachu przy schodzeniu bo mimo palącego słońca wszystko nadal zmrożone.
Na koniec parę słów o jedzeniu. W mieście bez problemu, każdy mógł coś wybrać. Moje pierwsze problemy żołądkowo-jelitowe raczej związane były z wysokością niż jakością posiłków. Jeden z członków wyprawy przeszedł poważną infekcję jelitową z wysoką gorączką chociaż wszyscy jedliśmy to samo, może miało to związek z brakiem szczepień u niego - nie wiem. W górach nędza, smażone gotowce, porcje niewielkie, z rozrzewnieniem wspominałam kuchnię na Kilimandżaro. Na ile to zasługa agencji Huayna Potosi a na ile obowiązująca tu praktyka ogólna - nie mam pojęcia.
Maciek ambitnie starał się pisać pamiętnik z wyprawy, bo chciał podzielić się radami dla alergików. Szybko jednak przestał, bo rady są krótkie. Mając jakiekolwiek ograniczenia dietetyczne będziecie chodzić głodni bo organizatorzy oferują jedynie wzruszanie ramionami. Musicie się też liczyć z tym, że wszystkie miejsca noclegowe mają w sobie tysiącletni kurz więc oprócz walki z chorobą wysokościową będziecie walczyć z katarem i dusznością. Leki ledwo dają radę. Ale alergicy pewnie zawsze biorą to pod uwagę.
W sumie cała proponowana wyprawa egzotyczna i ciekawa. Biorąc pod uwagę, że każda następna będzie pewnie coraz lepiej zorganizowana polecam wypad do Boliwii z agencją 4Challenge.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz