Pandemia już naprawdę odbijała nam się czkawką i marzyliśmy o dalszej wyprawie jak nigdy. Cichutko liczyliśmy na zrealizowanie ciągle przekładanego wyjazdu do USA, ale niestety nic nie wskazywało na szybkie otwarcie Stanów. Urlop miałam już zaplanowany a termin był raczej sztywny. W lipcu wybrana przez nas agencja Kiribati Club ostatecznie potwierdziła, że nie jest możliwa realizacja wycieczki do USA we wrześniu. Byłam zdeterminowana wykorzystać zdeponowaną zaliczkę i podpytywałam o inne wyjazdy w podobnym terminie. Propozycji było kilka ale najbardziej spodobała nam się wyprawa do Peru: czasowo idealnie pokrywała się z tą do USA, odkrywała dla nas nowy kraj, miała bardzo ciekawy program z krótkim trekkingiem w górach, a co najważniejsze, agencja sprawdziła już logistykę pandemiczną w lipcu i wg doniesień prawie wszystko zagrało. Większość najważniejszych atrakcji była otwarta, hotele i restauracje czekały na turystów. Nie wahaliśmy się długo i jak tylko wyjazd został potwierdzony rozpoczęliśmy przygotowania. Obejmowały one głównie decyzję, czego tym razem nie musimy zabierać (po raz pierwszy miało to być głównie zwiedzanie), podsumowanie ewentualnych kosztów (cena z jedzenia zawierała tylko śniadania), ale przede wszystkim ochronę przez zakażeniem Sars Cov-2 bo do wjazdu potrzebny był świeży test PCR. Widząc wokół siebie te wszystkie maseczki noszone głównie na brodzie miałam złe przeczucia i nie mogłam cieszyć się wyprawą aż do czasu przekroczenia włazu samolotu - wtedy dopiero poczułabym, że na sto procent zaczynam przygodę. I nagle zupełnie niespodziewanie, bodajże 6 września, na stronach rządowych ukazało się ogłoszenie o honorowaniu oprócz testu PCR także certyfikatu o pełnym szczepieniu przeciwko COVID-19. Co za ulga, teraz już naprawdę można było dopinać szczegóły. Bilety lotnicze zakupiła agencja uwzględniając naszą prośbę o wylot z Krakowa, przesiadka czekała nas w Amsterdamie. Znając wcześniej numer lotu (linie KLM) zarezerwowaliśmy za dopłatą wygodniejsze miejsca z przodu samolotu i mogliśmy dopasować dietę dla alergika. A w drodze powrotnej, po ponad 30 godzinach podróży, zdecydowaliśmy się na noc w hotelu przy lotnisku Balice. A więc, PERU!!!
środa, 8 grudnia 2021
wtorek, 9 lutego 2021
Niemcy 2020 27-28 września (Bamberg)
Korzystając z ostatnich dni urlopu i chwili oddechu w ograniczeniach pandemicznych wróciliśmy do Polski przez Niemcy. W Bambergu odwiedziłam moją szkolną koleżankę i spędziliśmy cudowne dwa dni ciesząc się trochę zapomnianym uczuciem wolności. W ciągu dnia udało się zwiedzić parę zabytków a wieczorami pokosztować świetnej kuchni w ciekawych restauracjach. Po uzupełnieniu nowinek z ostatnich lat (chyba około dziesięciu) wróciliśmy do Polski czując na plecach oddech pandemii.
sobota, 6 lutego 2021
Austria 2020 - 26 września (Monte Madrizze - Madritschen)
Następnego dnia, w piątek, spełniły się dokładnie wszystkie zapowiedzi pogodowe: lało jak z cebra od rana do późnego wieczora i znacznie się ochłodziło. Za to w sobotę rano przywitało nas piękne słońce i ośnieżone szczyty gór - coś niesamowitego! Po raz ostatni wykorzystaliśmy karnet na Millenium Express a na górze zafundowaliśmy sobie kapitalną sesję fotograficzną. Zaliczyliśmy też szczyt Monte Madrizze (Madritschen) 1832 m n.p.m. i spacer po okolicy (3,5 km). Przepiękne zakończenie pobytu.
Austria 2020 - 24 września (Alpy Gailtalskie, Golz)
Pogodę wykorzystaliśmy do bólu co usprawiedliwiało dwa dni leniuchowania. Ponieważ na czwartek zapowiedzi były w miarę zachęcające więc podjęliśmy jeszcze jedno wyzwanie. Tym razem w planie była sąsiednia dolina z jeziorem Weissensee w Alpach Gailtalskich. Okazałe jezioro rynnowe położone jest na wysokości 930 m n.p.m. W trekkingu wykorzystaliśmy kolejkę linową ze stacją przy jeziorze, nasze karnety pozwalały tutaj jedynie na 10% zniżkę. Parking przy kolejce płatny, rano było pełno wolnych miejsc. Naszym celem był Golz 2004 m n.p.m. Góra może niewysoka ale trochę trzeba było podejść więc skrót kolejką jak najbardziej pożądany. Ostatecznie marsz zaczynaliśmy gdzieś na wysokości 1150 m n.p.m. Trekking bez trudności, trasa bardzo widowiskowa, w wielu miejscach można było podziwiać taflę jeziora. Przejście przez las kapitalne, z runem leśnym nie do ogarnięcia. Pogoda trafiła się bardzo marudna, sporo chmur przewalało się po niebie i na szczycie niestety zawisła chmura. Była szansa na przeczekanie ale chcąc zdążyć na ostatni zjazd kolejką szybko połknęliśmy lunch, zrobiliśmy parę fotek i w drogę. Cała trasa 17 km z przewyższeniem 838 m zajęła nam niecałe sześć i pół godziny. I jak już wspominałam, chociaż była to nasza najniższa zdobyta wysokość to z powodu długości trasy wędrówka wcale wyczerpująca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)