Trudne będzie to podsumowanie, bo jeszcze nigdy nie brałam udziału w tego typu wyprawie. Nasze dotychczasowe wyjazdy to jednak głównie obcowanie z przyrodą poprzez różnej długości trekkingi, zdobycze cywilizacyjne danego regionu zwiedzaliśmy jakby przy okazji pobytu w danym zakątku świata, zwykle kilka dni. Najdłużej może było to w Etiopii, ale i tam góry plus pustynia to prawie osiem dni. W Peru zostaliśmy zaatakowani przez niezliczoną ilość twierdz, placów, świątyń, ruin cmentarnych i przede wszystkim obiektów sakralnych. Tyle wrażeń z jednego wyjazdu, że naprawdę ciężko to ogarnąć i uporządkować, ale jak zwykle swoje jak najbardziej subiektywne odczucia zamierzam opisać. A więc po kolei.
Wyjazd ten wypadł dość niespodziewanie, w zastępstwie za zamknięte nieustannie USA. Miesiące wakacyjne miałam dość pracowite i nie znalazłam czasu na zwyczajowy research, zresztą tym razem mieliśmy lidera z Polski. Zależnie od zebranych wcześniej informacji nawet nie chcąc przywozimy do danego kraju jakieś swoje jego wyobrażenie, a że odwiedziliśmy sąsiednią Boliwię to ukształtowało spodziewany obraz Peru. Nie powiem, że nastawiałam się na Indian mieszkających w wigwamach ale jednak.... Jak się domyślacie przeżyłam swoisty szok kulturowy, dotyczący zarówno ludzi jak i infrastruktury tego kraju. Peruwiańczycy niewątpliwie są potomkami plemion mieszkających na tych terenach, jednakże hiszpańska krew namieszała sporo wśród ludności. Fizycznie przypominają Boliwijczyków: są niewysocy, krępi, o bujnych, ciemnych włosach, ale wcale nie tak rzadko dostrzec można nieco łagodniejsze rysy twarzy, jakby bardziej europejskie. Największą jednak różnicą możliwą do zauważenia nawet podczas krótkiego pobytu turystycznego jest usposobienie Peruwiańczyków. Kiedy w sąsiedniej Boliwii zrobienie zdjęcia groziło obrzuceniem kamieniami, a najczęstszym odruchem podczas próby nawiązania kontaktu było wzruszenie ramionami i odwrócenie się plecami, to w Peru doświadczyliśmy serdeczności, pomocy, usiłowania zagajenia rozmowy, no po prostu inny świat. Nie było to może takie przylepianie jak w Afryce, ale uśmiechu było prawie tyle samo (nawet pod maseczkami). To co wyróżnia pozytywnie obie nacje (być może dotyczy to całej Ameryki Południowej) to uwolnienie turystów od nachalnego żebractwa, żadnego "one dollar", żadnego szarpania, wyciągniętych rąk czy pukania w okna busa. Peruwiańczycy srodze stracili podczas izolacji pandemicznej przez brak turystów, jednak nie doświadczyliśmy żadnych namolnych zachowań, próbowali zarobić przez sprzedaż lokalnych produktów, oprowadzanie po zbytkach, prezentowanie własnej twórczości czy pozowanie do zdjęć w strojach regionalnych. Dało mi to naprawdę rzadko spotykany na wyjazdach komfort psychiczny. Cieniem na tej ocenie położył się tylko występ przewodnika górskiego, który zaciągnął nas do znajomka i wykorzystał wycieczkę trekkingową do prób pohandlowania zmieniając cały program wyprawy. Na szczęście był to pojedynczy incydent i zasadniczo nie zmienił mojej oceny mieszkańców Peru.
Olbrzymie zaskoczenie dotyczyło też infrastruktury turystycznej, o dużo wyższym poziomie niż w sąsiedniej Boliwii. Widać, że turystyka jest tu ważną gałęzią gospodarki i ma dużo dłuższy staż. Tak więc zastaliśmy całkiem dobre drogi, rozbudowaną sieć hoteli na poziomie europejskim, doskonałe restauracje ale i mnóstwo lokalnych jadłodajni, w sumie na każdą kieszeń. W naprawdę trudnych miejscach goszcząc turystów zawsze ktoś pomyślał o tym, żeby na przykład zrobić miejsca postojowe z możliwością umycia rąk i dezynfekcji, a nawet toaletami, choć na ponad 4000 m n.p.m. oczywiście były one siermiężne, ale przynajmniej wspinacze nie ganiali po szlaku w poszukiwaniu zarośli (których notabene nie było). W paru odludnych rejonach nawet nie oczekiwałam takiego przybytku i zawsze wtedy przypominałam sobie gęsto zabudowaną osadę na pustyni w Etiopii, gdzie na moje pytanie o to, gdzie tu się chodzi w ustronne miejsce rozbawiony przewodnik szerokim gestem pokazał "everywhere"! Tak więc odniosłam wrażenie, że Peru jest w stanie przyjąć każdą ilość turystów i zaopiekować się nimi na oczekiwanym poziomie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że widziałam tylko część Peru, tę wystawioną na pokaz, i że pewnie są tam miejsca dużej biedy, może i nawet prowincjonalnej ciemnoty, ale na wyprawach praktycznie zawsze widzimy tylko wizytówkę danego kraju. I na tym tle Peru jawi się naprawdę bardzo atrakcyjnie. Dodatkową i jak dla mnie bardzo ważną rzeczą, którą uwielbiam w Ameryce Południowej jest brak meczetów i minaretów, co oznacza ciche noce i możliwość błogiego snu - rzecz nie do przecenienia podczas napiętego programu i początkowego "jet lagu".
Nasza podróż w zasadzie przypadła na okres pandemii, tuż po otwarciu granic i większości zabytków. Znajomi w kraju obawiali się, że przywieziemy stamtąd jakąś "zarazę". Chcę podkreślić, że nigdzie w Polsce nie czułam się tak bezpiecznie jak tam. Nikt nie odważył się serwować nam jakiejkolwiek usługi bez zabezpieczenia (często były to dwie maseczki), nas grzecznie ale konsekwentnie w wybranych miejscach proszono o to samo. W restauracjach i kucharze i kelnerzy w czepkach, maseczkach i rękawiczkach. Po raz pierwszy na wyjeździe jadłam wszystko, także surowiznę i to w dużych ilościach (owoce, sałatki) i nie mieliśmy żadnych sensacji biegunkowych czy choćby prostej niestrawności. Wszystko było smaczne i świeże, przyrządzone w bezpieczny sposób.
A w ogóle kuchni peruwiańskiej należy się osobny akapit. W Peru je się wyśmienicie. Porcje niezależnie od typu jadłodajni są duże lub bardzo duże. Korzystaliśmy z restauracji, parę razy z lokalnych barów, nie próbowałam dań z ulicy. Wszędzie można dostać typowe dania peruwiańskie, ale też znaleźliśmy przedstawicieli światowych bestsellerów (np. ravioli, pizza), w sumie duża różnorodność. Ceny były z reguły niższe niż w Polsce, w bardziej wypasionych restauracjach porównywalne. Była to najlepsza wyżerka spośród wszystkich naszych wypraw i z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że ten wyjazd był dla nas przygodą kulinarną.
Na koniec kilka słów o agencji turystycznej. Z Kiribati Club byliśmy po raz pierwszy, wcześniej znaliśmy ich propozycje od podróżujących z nimi znajomych. Z dotychczasowych biur wyprawowych to najlepiej zorganizowany wyjazd. Dotyczy to zarówno etapu przed wylotem (spotkanie całej grupy z liderem na WhatsAppie czy otrzymanie planu podróży w aplikacji Vamoos) jak i pobytu w Peru. Cała wyprawa opierała się na zaopiekowaniu przez miejscowe biura turystyczne, a ponieważ dotyczyła dużego obszaru kraju więc jedna agencja przekazywała nas kolejnej działającej na danym terenie. Wszystkie agencje poza organizującą trekking były na dobrym poziome, busy na trasie wygodne. Najsłabszy transport oferowali nam w Nazca (mniejsze auto bez klimatyzacji), ale za to przewodnik nadrabiał zaangażowaniem. Baza hotelowa naprawdę świetna - wszystkie hotele w bardzo dobrej lokalizacji, o dobrym lub bardzo dobrym standardzie. Jeśli pokoje były trochę mniej komfortowe to śniadanie bardziej wypasione, tak że ostateczne wrażenie zawsze dobre. Program Peru: Powrót Wirakoczy rozbudowany i ciekawy, obejmujący wszystkie najważniejsze atrakcje na trasie. Jeśli miałabym jakieś uwagi, to wydaje się, że dzień aklimatyzacyjny powinien wypaść raczej w Świętej Dolinie (dwa noclegi). Arequipę można ogarnąć w jeden dzień, natomiast trudno mówić o aklimatyzacji poniżej 3000 m n.p.m. No i dodałabym jeden dzień na Limę. Mógłby to być dzień ostatni, co skróciłoby podróż końcową o lot Cusco - Lima, a jak widać na przykładzie naszej grupy dwie przesiadki czasem trudno dopiąć. Na zwiedzanie Limy mieliśmy tylko godziny dopołudniowe pierwszego dnia i to zdecydowanie za mało. Teraz trochę żałuję, że nie poczytałam szczegółowo o tym mieście przed wyjazdem, bo zdecydowanie zamieniłabym kościoły na muzea (np. Larco czy złota). A tak wyszło jak wyszło i z tego miejsca pozostał lekki niedosyt. Jeszcze słowo o trekkingu. Po zaliczeniu wypadu w Tęczowe Góry mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że jedyną rzeczą potrzebną do jego zrealizowania jest transport. Reszta oferowanych atrakcji łącznie ze śniadaniem można pominąć - nie są tego warte. Lepsze będą jakieś batony, woda do picia i tyle. Na obiad można się zatrzymać w dowolnym miejscu w drodze powrotnej. Dla małej grupy wystarczy wynająć jeepa - da się wtedy uniknąć zbierania turystów z połowy Cusco, będzie szybciej i pewnie bardziej komfortowo. Ale wynajęcia samochodu nie da się uniknąć, bo punkt startowy dla wycieczki pieszej leży w górach na trudno dostępnej wysokości i nie ma tam transportu publicznego.
Podsumowując, wyprawę do Peru z Kiribati Club gorąco polecam. Kraj zaskakująco piękny, cywilizacja inkaska onieśmielająca, ludzie otwarci, jedzenie pyszne, turystyka zorganizowana o dużych możliwościach, ulice wydały się nam bezpieczne. Agencja Kiribati Club zorganizowała wyjazd na wysokim poziomie, żadnej partyzantki, widać, że stoi za nimi bogate doświadczenie i dobre kontakty z kompetentnymi lokalnymi biurami turystycznymi.