Po trudnej nocy jeszcze trudniejsze śniadanie. Maciek zdecydował się na indonezyjski zestaw, ja na kanapkę. Sandwich rzeczywiście był przygotowany, niestety po otwarciu pudełka wypadło z niego stado mrówek (!) i to tyle, jeśli chodzi o hotelowe śniadanie. Określenie 'budżetowy" nabrało zupełnie nowego znaczenia. Mieliśmy sporo czasu do odlotu na Borneo, więc wykorzystaliśmy otwarte już knajpki lotniskowe, nawet wypiliśmy niezłą kawę. Czekały nas dwa dni na niedużej łodzi co oznaczało przepakowanie. Do mniejszych toreb (mogły robić za bagaż podręczny) zabraliśmy niezbędne rzeczy, główny bagaż został przechowany przez hotel. Lot na Borneo mniej opóźniony, podróż bez problemów. Samolot wypełniony turystami ale też mieszkańcami wysp z najdziwniejszymi pakunkami.
Sprawny transfer taksówkami z lotniska szybko ulokował nas na łodzi. Mijane obrazy za szybą świadczyły raczej o tym, że znajdujemy się na biedniejszej wyspie Indonezji. Klotok prosty ale funkcjonalny, obsługa miła. Szybko podano obiad i pomimo prymitywnej kuchni smaczny i urozmaicony: ryż, makaron, mięso, owoce. Powoli zapadał zmrok a my sunęliśmy łodzią pośród dżungli pełnej zaskakujących odgłosów. Czas zwolnił i można było poszybować z dala od kołatających w głowie myśli, waga wielu problemów z pozycji Borneo jakby nieco się zmieniła. Już dawno nie zaznałam takiego spokoju, nic mnie nie goniło, nigdzie się nie spieszyłam i to były emocje od dawna pożądane i długo oczekiwane. Dostaliśmy jeszcze bogatą kolację i czas było szykować nocleg. Stoły i krzesła zostały pozbierane, na pokładzie rozłożono materace i moskitiery. W zaimprowizowanej łazience można było wziąć całkiem fajny prysznic, toaleta też dawała radę. Klotok zacumował przy brzegu, wyłączono silnik, zgasły światła. Zostaliśmy otuleni nieprzeniknioną ciemnością i ciszą od czasu do czasu przerywaną głosami zwierząt - coś NIESAMOWITEGO!!!