Po śniadaniu wyjazd busem do Delty Mekongu. Główne bagaże zostawiliśmy w hotelu zabierając do plecaków rzeczy na dwa dni. Delta Mekongu, znana również jako „Delta Dziewięciu Smoków” to rozległy obszar obejmujący około 40 000 km² i zamieszkały przez ponad 18 milionów ludzi. Rzeka Mekong rozdziela się na liczne odnogi, tworząc sieć kanałów, wysp i pól ryżowych.
Pierwszy etap podróży to dwie godziny jazdy do My Tho z przerwą na toaletę (zawsze połączone z możliwością zakupów). Lokalny przewodnik ciekawie opowiadał przybliżając nam realia życia w tym kluczowym regionie rolniczym Wietnamu. Potem wsiedliśmy do kilkunastoosobowej łodzi, szczęśliwie zadaszonej, i popłynęliśmy wodami rzeki Mekong. Niestety, widoki raczej kiepskie. Wzdłuż brzegów rozlokowane są liczne zakłady przetwórcze mocno zanieczyszczające rzekę więc toczy ona mętne wody pełne pływającego dziadostwa. Momentami mijaliśmy fragmenty bujnej roślinności ale nadbrzeże prezentowało się raczej jako region przemysłowy.
Zatrzymaliśmy się w tradycyjnym zakładzie wypalania cegieł wykorzystującym glinę wydobywaną z brzegów Mekongu. Piece do wypalania cegieł mają charakterystyczny wygląd – to duże, okrągłe, ceglane konstrukcje przypominające kopuły (czasem nazywane „piece typu smok”). Cegły wypalane są tradycyjną metodą, a proces trwa nawet do dwóch tygodni.
Następne przystanki to zakłady przetwarzające kokosy i robią one niesamowite wrażenie, albowiem żadna część tego owocu nie ma prawa się zmarnować. Pierwszy etap przetwarzania to ręczne rozłupywanie kokosów oddzielające łupinę czyli grubą, włóknistą zewnętrzną skorupę. Wykorzystuje się ją do produkcji mat i lin (włókno kokosowe), paliwa do pieców (suszone odpady) czy materiału izolacyjnego. Jeśli komuś się wydaje, że ma nudną i ciężką pracę to widok kobiet rozłupujących kokosy leczy wszelakie użalania. Drugi etap to usuwanie twardej wewnętrznej skorupy wykorzystywanej jako paliwo lub materiał rzemieślniczy (miski, ozdoby). Następnie odsłonięte mięso kokosowe (biały miąższ) jest ścierane, potem wyciskane i z pierwszego tłoczenia powstaje mleko kokosowe. Pozostałością jest wiór kokosowy wykorzystywany do dalszego tłoczenia oleju lub w cukiernictwie. Gotując mleko kokosowe z cukrem i orzeszkami lub imbirem tworzy się gęstą masę, która po ostygnięciu jest krojona na małe cukierki. Można było degustować i zakupić takie ręcznie robione słodycze (skorzystałam).
Poznaliśmy też produkty procesu fermentacji ryżu i destylacji alkoholu, między innymi „egzotyczne” nalewki z wężami w środku. Odważyłam się skosztować i przetrwałam. Skuterki podwiozły nas na lunch, jedzenie smaczne chociaż głównym daniem były ryby, pewnie z złowione w okolicy i średnio mnie to cieszyło.
Po lunchu wsiedliśmy jeszcze do czteroosobowych łódek, otrzymaliśmy tradycyjne nakrycia głowy i zaliczyliśmy przejażdżkę wąskimi kanałami, zarośniętymi bujną roślinnością. Momentami zieleń była tak rozłożysta, że tworzyła prawie sklepienie nad korytem rzeki. Ten fragment podróży najbardziej mi się podobał bo najpełniej odpowiadał moim wyobrażeniom o pływaniu wodami Mekongu.
To był ostatni etap eksplorowania delty tego dnia, pozostał jeszcze dwugodzinny dojazd autobusem na nocleg. Czekał na nas homestay który całkowicie zaskoczył. Spodziewałam się czegoś w stylu kwartery w Sapa a tymczasem był to raczej wypasiony guest house blisko natury. W pięknie zadbanym ogrodzie rozsiane domki, pokoje dwuosobowe z oddzielnymi łazienkami, częściowo tylko zadaszanymi. Wyglądało to całkiem odjazdowo - nowoczesne urządzenia sanitarne wkomponowane między roślinami. Po raz pierwszy brałam prysznic pod palmą! Kolacja też okazała się niespodzianką. Najpierw nauka smażenia naleśników a potem bogate i smaczne menu. No taki homestay to ja rozumiem.