Kilka słów o Maspalomas. Jest to nieduża miejscowość na południu wyspy raczej bez specjalnego klimatu. Hotele, sklepy, centra handlowe, ulice z parkującymi na każdym wolnym skrawku autami - znane obrazki. Na szczęście jest też ładna promenada nad oceanem z niewielkimi kafejkami i restauracjami. Rano i wieczorem oprócz spacerujących turystów zawsze pełna osób uprawiających jogging. Maciek biegał co drugi dzień w ramach przygotowań do Maratonu Warszawskiego. Promenada kończy się przy latarni morskiej, za którą rozpoczyna się częściowy rezerwat przyrody obejmujący pasmo wydm. Plaża bezpośrednio za latarnią jest szeroka, czysta, piasek bardzo ładny, ma zaplecze z barami i toaletami, jest możliwość wypożyczenia parasoli (ale nie za dużo). Z powodu codziennych wycieczek po wyspie na plaży byliśmy trzy razy: po południu i wieczorem po zachodzie słońca (bardzo przyjemnie) i raz przed południem (masakrycznie wiało). Nie wiem, czy takie wiatry mają związek z porą dnia, nie zdążyliśmy przetestować.
niedziela, 31 stycznia 2016
środa, 20 stycznia 2016
Gran Canaria 2015 (Hotel Lopesan Baobab Resort)
Po tak momentami wyczerpującym pobycie w Boliwii trzeba było zregenerować siły i naprawdę trochę wypocząć. Ponieważ miałam tylko tydzień do zagospodarowania i to we wrześniu, wybrałam wycieczkę na jedną z Wysp Kanaryjskich - Gran Canarie. Po wielu latach wróciłam do biura podróży TUI, bo jakoś ostatni wypad z Itaką mocno mnie rozczarował (hotel Kakkos Bay na Krecie). Wytypowany przeze mnie hotel najlepszą cenę miał właśnie w TUI, wylot był z Katowic rano, powrót późno wieczorem więc dodatkowo cieszyliśmy się całym ostatnim dniem. Nie byłam wcześniej na Wyspach Kanaryjskich i dokonany przed wylotem internetowy research objawił mi niespodziewane możliwości wypoczynku - środek wyspy był górzysty! Jak łatwo przewidzieć do walizek obok strojów kąpielowych wcisnęłam kije i buty trekkingowe. Jeszcze z Polski za pośrednictwem CICAR zarezerwowaliśmy samochód na 6 dni. Opel Astra z GPS-em kosztował nas 210 euro.
Na wypoczynek wybrałam Hotel Lopesan Baobab Resort w Maspalomas. Cóż można powiedzieć - pięć gwiazdek całkowicie zasłużone. Do plaży jest kawałek, ale to dlatego, że plaża stanowi początek rezerwatu wydm i w ich pobliżu znajduje się tylko kilka hoteli. Kompleks olbrzymi, pięknie zagospodarowany. Kilka basenów, mnóstwo zieleni, egzotyczne owoce na drzewach, w drugim tygodniu września nie było tłoku choć gości sporo. Po raz pierwszy jadąc z polskim biurem podróży nie dostałam pokoju na parterze od ulicy, ale na piętrze z widokiem na ogród i baseny (duży plus dla TUI).
Jedzenie wyśmienite, urozmaicone, zdecydowanie nie jest to turnus dla odchudzających. Po raz pierwszy zaczynałam dzień od szampana i muszę przyznać, że jest to całkiem miła alternatywa. Kolacje przebogate, każdy rodzaj diety można było zrealizować. Ceny w hotelu wysokie, woda uzupełniana w pokoju też płatna co nas trochę zaskoczyło. Nie było jednak problemów z aprowizacją, bo naprzeciwko jest spory market z bogatym wyposażeniem. Obsługa absolutnie nie ingerowała w nasze zakupy - na każdym kroku spotykaliśmy gości z firmowymi reklamówkami sklepu i była to powszechna praktyka.
Zadziwiały nas bardzo bogate animacje dla dzieci i każdego wieczoru występy artystyczne dla gości. Z naszego tarasu mogliśmy słuchać muzyki degustując miejscowe wina.
W ostatnim dniu zostaliśmy zaskoczeni poziomem usług. Po opuszczeniu pokoju i oddaniu bagaży do przechowalni spędziliśmy dzień przy basenie. Prosiliśmy o możliwość skorzystania z łazienki. O wybranej przez nas godzinie na około 40 minut dostaliśmy klucz do pokoju. Był czas na prysznic (z dostępem do mydła i ręczników) oraz przebranie. To był dla mnie całkiem nowy standard hotelowych usług.
Ponieważ same plusy mogłyby się wydać podejrzane znalazłam jeden minus. Chociaż było chyba z dziesięć rodzajów kawy do śniadania (łącznie z ristretto) przy ekspresach były tylko duże kubki do latte. Nasza prośba o filiżanki na espresso wywołała duże poruszenie w kuchni i raz, po kilkudziesięciu minutach pani przyniosła nam nieco mniejszy rozmiar. Potem już nie udało nam się nic wyprosić. Espresso w 200 ml kubku wygląda kosmicznie!
Ponieważ same plusy mogłyby się wydać podejrzane znalazłam jeden minus. Chociaż było chyba z dziesięć rodzajów kawy do śniadania (łącznie z ristretto) przy ekspresach były tylko duże kubki do latte. Nasza prośba o filiżanki na espresso wywołała duże poruszenie w kuchni i raz, po kilkudziesięciu minutach pani przyniosła nam nieco mniejszy rozmiar. Potem już nie udało nam się nic wyprosić. Espresso w 200 ml kubku wygląda kosmicznie!
niedziela, 10 stycznia 2016
Boliwia 2015 - podsumowanie
Sporo wyszło tych postów z Boliwii ale po prostu było o czym pisać. Czas na podsumowanie.
Agencja 4Challenge z Wrocławia w sumie godna polecenia. Nie miałam specjalnie żadnych uwag co do jakości usług, wiadomo było, że nie jedziemy do ekskluzywnych hoteli więc raczej nie było rozczarowań.
Lider wyprawy - Mateusz Waligóra wart jest naprawdę każdych pieniędzy. Miejscowa agencja zawiodła go chyba na wszystkich możliwych frontach. Bolało go, że trekking mógł przebiegać w lepszej atmosferze, na bieżąco walczył o zapłacone usługi zachowując przy tym poczucie humoru i dystans do pojawiających się problemów. Myślę, że każdy uczestnik wyprawy czuł się bezpiecznie bo wszyscy doświadczaliśmy jego zainteresowania i opieki. Nie bez znaczenia dla tego wyjazdu była biegła znajomość hiszpańskiego, która znacznie ułatwiała mu kontakty z miejscowymi.
Bardzo przydatna okazała się współpraca z miejscowym przewodnikiem Radkiem Czajkowskim. To Polak od kilku lat mieszkający w Boliwii. Dzięki jego opowieściom nawet tak źle przez wszystkich podróżujących opisywane La Paz objawiło się miejscem ciekawym, dzięki anegdotom mijane place i budynki nie były już anonimowe. Okazało się, że całkiem banalne miejsca kryją ciekawe historie a zachowania Boliwijczyków stały się dla mnie bardziej zrozumiałe. No i ta orientacja w sklepach i restauracjach - bezcenna. Jeśli współpraca z Radkiem będzie miała trwały charakter to być może uda się w przyszłości uniknąć wpadek, bo ma on sporą wiedzę także w zakresie wypadów górskich.
Miejscowa agencja Huayna Potosi moim zdaniem nie nadaje się do organizowania czegokolwiek. Podczas negocjacji zgadzają się na wszystko, po zainkasowaniu pieniędzy włączają tryb oszczędzania i dotyczy to wszystkiego - środka lokomocji, podróży, posiłków, namiotów, sprzętu....
Przewodnicy byli w porządku ale reszta naprawdę żenująca. Widzieliśmy mijające nas busy innych agencji, namioty i poirytowanie rosło. Muszę jednak przyznać, że ma ona dwa niezaprzeczalne atuty: własne schronisko na przełęczy Zonga (bez rewelacji, ale jednak) i własne najwyżej położone schronisko pod szczytem (też marne, ale 200 metrów podejścia zrobiliśmy dzień przed atakiem szczytowym). Myślę, że są to wabiki na które nabierają podróżujących. Chętni muszą wybrać, ja uważam, że nie warto.
Plan wyprawy ciekawy i bardzo wyczerpujący. Fajne było to, ze oprócz trekkingu sporo zwiedziliśmy (La Paz i okolice, Tiwanaku, Titicaca, Wyspa Słońca, zjazd Drogą Śmierci). Góry piękne i do woli można je smakować, bo sam trekking trwa osiem dni. Akcja górska daje sporo satysfakcji nawet bez zdobycia Huayna Potosi. Błędem było przesunięcie dobierania sprzętu wspinaczkowego na pierwszy dzień trekkingu, bo z powodu małego wyboru zabrało nam to całe przedpołudnie, części ekwipunku nie było i konieczne okazało się buszowanie po sklepach, a czas płynął. No ale kto mógł wiedzieć.
Proponowane terminy wypadają w czasie boliwijskiej zimy i ma to właściwie same atuty. Pogoda stabilna, słoneczna, w ciągu dnia w mieście około 20 stopni, wieczory chłodne, nocą około 10 stopni. Okolice Jeziora Titicaca o kilka stopni chłodniejsze. W górach w ciągu dnia dość ciepło, wystarczał jeden długi rękaw, na przełęczach chłodniej. Jedyne minusy tej pory roku to krótki dzień (pobudka przed wschodem słońca, rozbijanie namiotów o zachodzie, ostatni posiłek już po zmroku) i bardzo zimne noce (trzy noclegi wypadają w namiotach!). Moje nocne wyjścia "za potrzebą" były najbardziej bohaterskimi wyczynami tej wyprawy. No i największy atut tej pory roku - stabilny lodowiec. Wejście można było odpowiednio wydłużyć bez obawy o niebezpieczne rozmiękanie podłoża. Możliwość wspinaczki po wschodzie słońca znacznie podnosi morale i gwarantuje niezapomniane widoki. Przewodnicy też chyba mają mniejsze ciśnienie. Nie ma strachu przy schodzeniu bo mimo palącego słońca wszystko nadal zmrożone.
Proponowane terminy wypadają w czasie boliwijskiej zimy i ma to właściwie same atuty. Pogoda stabilna, słoneczna, w ciągu dnia w mieście około 20 stopni, wieczory chłodne, nocą około 10 stopni. Okolice Jeziora Titicaca o kilka stopni chłodniejsze. W górach w ciągu dnia dość ciepło, wystarczał jeden długi rękaw, na przełęczach chłodniej. Jedyne minusy tej pory roku to krótki dzień (pobudka przed wschodem słońca, rozbijanie namiotów o zachodzie, ostatni posiłek już po zmroku) i bardzo zimne noce (trzy noclegi wypadają w namiotach!). Moje nocne wyjścia "za potrzebą" były najbardziej bohaterskimi wyczynami tej wyprawy. No i największy atut tej pory roku - stabilny lodowiec. Wejście można było odpowiednio wydłużyć bez obawy o niebezpieczne rozmiękanie podłoża. Możliwość wspinaczki po wschodzie słońca znacznie podnosi morale i gwarantuje niezapomniane widoki. Przewodnicy też chyba mają mniejsze ciśnienie. Nie ma strachu przy schodzeniu bo mimo palącego słońca wszystko nadal zmrożone.
Na koniec parę słów o jedzeniu. W mieście bez problemu, każdy mógł coś wybrać. Moje pierwsze problemy żołądkowo-jelitowe raczej związane były z wysokością niż jakością posiłków. Jeden z członków wyprawy przeszedł poważną infekcję jelitową z wysoką gorączką chociaż wszyscy jedliśmy to samo, może miało to związek z brakiem szczepień u niego - nie wiem. W górach nędza, smażone gotowce, porcje niewielkie, z rozrzewnieniem wspominałam kuchnię na Kilimandżaro. Na ile to zasługa agencji Huayna Potosi a na ile obowiązująca tu praktyka ogólna - nie mam pojęcia.
Maciek ambitnie starał się pisać pamiętnik z wyprawy, bo chciał podzielić się radami dla alergików. Szybko jednak przestał, bo rady są krótkie. Mając jakiekolwiek ograniczenia dietetyczne będziecie chodzić głodni bo organizatorzy oferują jedynie wzruszanie ramionami. Musicie się też liczyć z tym, że wszystkie miejsca noclegowe mają w sobie tysiącletni kurz więc oprócz walki z chorobą wysokościową będziecie walczyć z katarem i dusznością. Leki ledwo dają radę. Ale alergicy pewnie zawsze biorą to pod uwagę.
W sumie cała proponowana wyprawa egzotyczna i ciekawa. Biorąc pod uwagę, że każda następna będzie pewnie coraz lepiej zorganizowana polecam wypad do Boliwii z agencją 4Challenge.
Subskrybuj:
Posty (Atom)