poniedziałek, 26 czerwca 2017

Nepal 2016 - 18 listopada (Chitwan)

Po śniadaniu o ósmej rano wystartowaliśmy do Chitwan. Miły pan fiatem Linea zawiózł nas do celu. Po opuszczeniu Katmandu zaproponował krętą drogę po górach, za to bez korków. Jechaliśmy około siedmiu godzin, rzeczywiście bez przymusowych przestojów ale dłużyło się okrutnie. Średnia prędkość na trasie to chyba jakieś 40 km/h. Czekał na nas sympatyczny hotel z zadbaną roślinnością na obrzeżach dżungli. Pokój bez fajerwerków, ale przestronny, łazienka z piecykiem gazowym, taras z fotelami - naprawdę w porządku. Po lunchu zdążyliśmy zaliczyć spacer po okolicy. Celem był zachód słońca nad dżunglą, ale niespodziewanie natknęliśmy się na dużego nosorożca przy rzece więc sunset odpuściliśmy. Dłuższy czas bez pośpiechu podziwialiśmy wielki okaz przy wodopoju, jakże inne wrażenie niż w ZOO.
Jedzenie trochę bardziej urozmaicone niż w Katmandu (ale tylko trochę, w sumie potrawy te same tyle że dodano trochę mięsa). Właściciel hotelu deklarował możliwość  załatwienia WSZYSTKIEGO więc poprosiliśmy o butelkę białego, wytrawnego wina. Jak się okazało został wystawiony na ciężką próbę. Chyba sądził, że zaopatrzenie w piwo wystarczy do usatysfakcjonowania gości. Ale trafili mu się Polacy co piwa nie piją, a większość win w okolicy to trunki słodkie i półsłodkie.  Ale dał radę, więc wieczorny posiłek zjedliśmy na tarasie hotelu popijając  niezłym winem, otoczeni zielenią i odgłosami dżungli. Było nieco egzotycznie!














piątek, 16 czerwca 2017

Nepal 2016 - 17 listopada (Katmandu)

Noc jedna z lepszych, ale chyba po prostu byliśmy zmęczeni i nie przeszkadzały nam odgłosy miasta. Temperatura 19 stopni. Po śniadaniu wycieczka po Katmandu: małym busikiem razem z miejscowym przewodnikiem odwiedziliśmy najważniejsze zabytki miasta lub ruiny po nich. Czułam się trochę zagubiona w tej rzeczywistości hinduskiej, jakoś mnisi buddyjscy bardziej przypadli mi do gustu. Nie ma sensu opisywać poszczególnych budowli (to zostawiam profesjonalnym przewodnikom), niektóre rzeczywiście robiły wrażenie. To jednak co zapamiętam z tego dnia to kurz, bieda, głośne nawoływania, śpiewy, kwiaty, niezrozumiałe gesty, także niestety smród, brud i przedziwna chęć wystawiania na widok publiczny swoich zwyczajów z uwzględnieniem tych najbardziej osobistych.  Po tym dniu naprałam pewności, że nie chcę jechać do Indii. Przynajmniej na razie.
Wieczorem cała grupa po raz ostatni spotkała się na wspólnej kolacji, potem jeszcze tylko krótki wypad na Tamel zrobić ostatnie zakupy. Dzień zakończyliśmy spakowaniem plecaków do Chitwan, resztę bagaży zostawiliśmy w hotelowym depozycie.