poniedziałek, 26 marca 2018

Nepal 2017 - 1 listopada (Namcze Bazar, Everest View)

Pobudka o 7, w pokoju około 12 stopni. W nocy dochodziło do nas nieśmiałe szczekanie psów, ale gdzie im tam do krewniaków spod Manaslu. Rest day oznaczał podejście na Everest View  (3860 m n.p.m.). Widokowa trasa zajęła nam z pobytem aklimatyzacyjnym nieco ponad 4 godziny (3,5 km; podejścia 487 m). Między obłokami chmur co jakiś czas odsłaniały się szczyty Mount Everest, Lhotse i już bliżej Ama Dablam.
Po aklimatyzacji zwiedziliśmy Sherpa Culture Museum i oczywiście zrobiliśmy obowiązkową fotkę przy Tenzing Norgay Memorial. Lunch zjedliśmy w sympatycznej restauracji w mieście serwującej espresso z kawy Illy (byle z dala od hotelu). Przed zmrokiem odwiedziliśmy jeszcze tutejszy monastyr (skromniutki) i połaziliśmy uliczkami pełnymi barwnych wyrobów tutejszej ludności ale także oferujących bogaty asortyment znanych firm spożywczych i wspinaczkowych. Zgodnie z obowiązującą na trekkingach w Nepalu zasadą "jesz tam gdzie śpisz" kolacja niestety w hotelu Hill-Ten.  Z okna naszego pokoju roztaczał się zachwycający widok miasta po zmroku (tym razem bez mgieł) no i Maciek nie odpuścił sobie nocnej sesji zdjęciowej.
Dzień ten przeznaczony na aklimatyzację pozwolił wszystkim oswoić się z wysokością. Niestety jedna osoba z grupy czuła się źle: była blada, bolała ją głowa, rano wymiotowała, wieczorem nie miała apetytu. Ponieważ wszyscy łącznie z zainteresowaną winili rum wypity poprzedniego dnia  wieczorem nikomu nie zapaliła się lampka w głowie. Hangover w końcu przechodzi, więc spokojnie czekaliśmy. Następne dni pokazały jak bardzo byliśmy w błędzie.



















poniedziałek, 12 marca 2018

Nepal 2017 - 31 października (Phakding, Namcze Bazar)

Noc cicha, co trochę dziwiło po doświadczeniach z Manaslu. Niestety dokuczały mi bóle brzucha, ale coś podobnego przerabiałam wcześniej po lądowaniu w La Paz, więc nie panikowałam. A że wysokość lotniska mniejsza, to i sensacje mniej burzliwe. Pobudka o 6, rano w pokoju 13 stopni. Wymarsz po śniadaniu (nie szarżowałam z jedzeniem) do Namche Bazar. Podejście około 800 m, trasa 9,75 km zajęła nam niecałe 7 godzin (z lunchem i punktami kontrolnymi).  Podchodzenia było 1053 m, zejścia 268 m. W tym dniu wkraczamy na teren Parku Narodowego Sagarmatha. Namcze Bazar to największa miejscowość na trasie trekkingu położona na wysokości 3440 m n.p.m. Dwa noclegi mieliśmy w hotelu Hill-Ten, którego największą i jednocześnie jedyną atrakcją jest położenie z ładnym widokiem na okolicę. Pokoje kiepskie, chociaż z toaletami (działały tak sobie). Na zewnątrz robiło się coraz zimniej ale grupa twardo poszła zwiedzać city. Ja skorzystałam z ciepłego prysznica, więc z mokrymi włosami mogłam już tylko wsunąć się do śpiwora.  Chmury widowiskowo schodziły wgłąb doliny otulając całe miasto. Kolejna odsłona hotelu nastąpiła w trakcie kolacji - jedzenie obrzydliwe (zgodna ocena grupy), ja korzystałam z przywleczonych obiadków LyoFood (liofilizaty całkiem, całkiem). Następnego dnia czekało nas tylko krótkie wejście aklimatyzacyjne więc grupa postanowiła zintegrować się przy rumie (zakup miejscowy). Ponieważ nie ufam swojemu organizmowi na wysokościach powyżej 3000 m n.p.m. integrowałam się krótko przy herbatce i o godziwej porze poszliśmy z Maćkiem spać. Ale zabawa była chyba przednia bo mieszkający w hotelu Francuzi pytali nas, czy jesteśmy z Rosji.