Pobudka o 7, w pokoju około 12 stopni. W nocy dochodziło do nas nieśmiałe szczekanie psów, ale gdzie im tam do krewniaków spod Manaslu. Rest day oznaczał podejście na Everest View (3860 m n.p.m.). Widokowa trasa zajęła nam z pobytem aklimatyzacyjnym nieco ponad 4 godziny (3,5 km; podejścia 487 m). Między obłokami chmur co jakiś czas odsłaniały się szczyty Mount Everest, Lhotse i już bliżej Ama Dablam.
Po aklimatyzacji zwiedziliśmy Sherpa Culture Museum i oczywiście zrobiliśmy obowiązkową fotkę przy Tenzing Norgay Memorial. Lunch zjedliśmy w sympatycznej restauracji w mieście serwującej espresso z kawy Illy (byle z dala od hotelu). Przed zmrokiem odwiedziliśmy jeszcze tutejszy monastyr (skromniutki) i połaziliśmy uliczkami pełnymi barwnych wyrobów tutejszej ludności ale także oferujących bogaty asortyment znanych firm spożywczych i wspinaczkowych. Zgodnie z obowiązującą na trekkingach w Nepalu zasadą "jesz tam gdzie śpisz" kolacja niestety w hotelu Hill-Ten. Z okna naszego pokoju roztaczał się zachwycający widok miasta po zmroku (tym razem bez mgieł) no i Maciek nie odpuścił sobie nocnej sesji zdjęciowej.
Dzień ten przeznaczony na aklimatyzację pozwolił wszystkim oswoić się z wysokością. Niestety jedna osoba z grupy czuła się źle: była blada, bolała ją głowa, rano wymiotowała, wieczorem nie miała apetytu. Ponieważ wszyscy łącznie z zainteresowaną winili rum wypity poprzedniego dnia wieczorem nikomu nie zapaliła się lampka w głowie. Hangover w końcu przechodzi, więc spokojnie czekaliśmy. Następne dni pokazały jak bardzo byliśmy w błędzie.