piątek, 1 sierpnia 2025

Kostaryka 2025 - 12 lutego (Park Narodowy Tortuguero)

Noc niesamowita, zasnęłam od strzału pomimo odgłosów oceanu i zwierząt z dżungli. Podświadomość jakoś zupełnie inaczej rejestruje takie naturalne hałasy niż jazgot miasta, który zawsze mi przeszkadza. Nad ranem słyszałam deszcz, co było oczekiwane, jako że zapowiadano przelotne opady. Nie wiem, co w Kostaryce oznacza "przelotne", ale momentami brzmiało to jak oberwanie chmury. 

Dzień zaczęliśmy już o piątej rano żeby przed szóstą być na przystani. W związku z porannymi odgłosami  zabrałam na łódkę pelerynę i buty do wody - wydawały się odpowiednie. Tego ranka mieliśmy zaplanowaną wycieczkę łodziami po tutejszych kanałach - takie wodne safari. Deszczyk siąpił od początku, a pod koniec to już była prawdziwa siklawica. Nikogo oczywiście taka pogoda nie zraziła, bo łódek z turystami było pełno, nawet mijaliśmy kajaki. Na szczęście przyjazna temperatura powietrza nie pozwalała marznąć pomimo przemoknięcia (peleryna nie dała rady). Przewodnik wypatrzył kilka ładnych okazów ptactwa, jaszczurkę i iguany na drzewie.  

Po powrocie zjedliśmy śniadanie i chwilę odpoczywaliśmy. Deszcz powoli ustępował, momentami nawet świeciło słońce, temperatura to stałe 27°C. Jeszcze przed lunchem wokół naszej lodży zrealizowaliśmy z Jonim spacer ścieżką pośród dżungli - niecałe 2 km. Posłuchaliśmy ciekawostek o lesie, wypatrzyliśmy małpki, leniwce, kraby, tukany i inne ptaszki, termitiery, nie mówiąc o niesamowitej roślinności. 

Popołudnie spędziliśmy leniuchując przy basenie. Rozkoszowaliśmy się otaczającą naturą i oswajaliśmy  z jej bliskością. Tak że kiedy natura zawisła nad naszymi głowami w postaci olbrzymiej iguany jak na mieszczuchów wykazaliśmy się nadzwyczajnym opanowaniem. 

Nie byłabym sobą gdyby nie udało mi się złamać tutejszych procedur bezpieczeństwa. Wracając z kolacji wyznaczoną i w miarę zabezpieczoną ścieżką zostałam zaatakowana przez małpkę kapucynkę, która rzuciła we mnie grubą gałęzią - naprawdę kawałek solidnego kija. Trafiła mnie na szczęście nie w głowę tylko w obojczyk, trochę się wystraszyłam, chociaż nie tak, jak gospodyni tego obiektu. Chciała mnie nawet wieź łodzią do jakiegoś miejscowego cyrulika. Uspokoiłam ją, że kość cała tylko obita i nie ma się co denerwować. Maciek szedł obok mnie, jemu się upiekło. Nie wydawał się zaniepokojony - po tylu wyjazdach ze mną chyba już przestał się dziwić...
















































środa, 30 lipca 2025

Kostaryka 2025 - 11 lutego (Park Narodowy Tortuguero)

Rano wyjazd 6.40. Śniadanie w hotelu co prawda od szóstej, ale nasze zostało zaplanowane w drodze jako że trzeba było wcześnie zrobić check out. Trochę się spięliśmy, bo podjeżdżały kolejne busy zabierające turystów, nasza godzina minęła a my dalej czekaliśmy. Maciek wykonał nawet telefon interwencyjny jednak uspokojono nas, że do pół godziny ktoś się zjawi. I faktycznie w końcu zajechał spory autobus aby zabrać nas i jeszcze jedną parę. Dołączyliśmy do dużej grupy turystów, która jeszcze się powiększyła przed opuszczeniem miasta. Pogoda słoneczna, ciepło. Po zebraniu wszystkich podjechaliśmy na śniadanie i to było nasze pierwsze zetknięcie z kuchnią kostarykańską czyli gallo pinto (danie z ryżu i fasoli), jajka, owoce. Przy restauracji niespodzianka: grupa turystów otaczała drzewa na których siedział sobie dorosły osobnik leniwca razem z młodym oraz sporej wielkości wąż. Maciek szczęśliwy zmontował swoją nową lufę i zrobił cudne zbliżenia zwierząt. Jak na pierwszy pit stop to całkiem nieźle. 

Autobusy dowiozły nas do portu gdzie przesiedliśmy się na łódki. Przydział zależał od wykupionego programu co przewodnicy cierpliwie wszystko tłumaczyli. Chyba tak średnio ogarnęliśmy logistykę, bo w końcu nasze bagaże popłynęły jedną łodzią a my drugą. Nasz przewodnik uspokoił, że wszystko będzie dostarczone na miejsce i żeby absolutnie się nie denerwować. I tak też było. Płynęliśmy do Aninga Lodge w Parku Narodowym Tortuguero. Po drodze udało się zobaczyć żółwie i kilka okazów ptactwa. 

Lodga piękna, dla nas był do dyspozycji niewielki domek wkomponowany w otaczającą dżunglę. Ciekawostką były okna bez szyb, tylko z wmontowanymi moskitierami ramkowymi. Czysto, przytulnie. Po lunchu zrealizowaliśmy pierwszą wycieczkę do wioski Tortuguero. Przewodnik Joni opowiedział nam na miejscowej plaży o historii rozwoju turystyki w tutejszym regionie i programie ochrony wylęgających się tam żółwi. Zaskoczyło mnie, że ta cała infrastruktura ma niewiele ponad 20 lat. Przeszliśmy się główną i właściwie jedyną ulicą wioski, zakupiłam ładny magnes z leniwcami oraz ozdobę wykonaną przez mieszkankę z jej osobistym podpisem. Z radością odkryliśmy kawiarnię serwującą prawdziwe espresso - tego w naszej lodży troszkę nam brakowało.

Powrót łódkami, kolacja i czas na zasłużony odpoczynek.  Zasypialiśmy przy odgłosach oceanu i dżungli.