wtorek, 28 stycznia 2025

Wietnam 2024 - 27 marca (Wietnamska Strefa Zdemilitaryzowana)

Noc świetna, cicha i sprawna klimatyzacja uratowała nam życie bo duchota okropna. Hotel ładnie położony i pokoje robiły dobre wrażenie, ale jak to już zauważyliśmy w podróżach, często się zdarza, że im wyższy standard hotelu tym słabsze jedzenie. Wczorajsza kolacja to zasygnalizowała a śniadanie potwierdziło. Maciek po raz pierwszy od początku podróży sięgnął po swoje bezglutenowe batony, ja zjadłam bagietki i owoce. 

Ruszyliśmy do Hue po drodze zaliczając etap historyczny - zwiedzanie strefy zdemilitaryzowanej. Po DZM oprowadzała nas lokalna przewodnicza. Wietnamska Strefa Zdemilitaryzowana powstała w 1954 r. obejmując obszar biegnący wzdłuż 17-tego równoleżnika. Linią demarkacyjną w połowie była rzeka Ben Hai. DZM dzieliła Wietnam na komunistyczną północ i antykomunistyczne południe. Obszar biegnący wzdłuż 17-tego równoleżnika uznawany jest za najbardziej zbombardowany rejon na świecie. 

Zwiedzanie zaczęliśmy nieco na północ od DZM od niewielkiej sali pamięci, potem eksplorowaliśmy system podziemnych tuneli Vinh Moc, gdzie ukrywali się mieszkańcy uciekając przed bombardowaniami. Zostały one zbudowane w latach 1965 - 1967. Całkowita długość korytarzy ma prawie 2000 metrów, ostatecznie zbudowano trzy poziomy tuneli od 10 do 30 metrów głębokości. Kompleks rozrastał się, wydrążono studnie, kuchnie,  łazienki, pokoje dla każdej rodziny, szpital, magazyny jedzenia. W tunelach mieszkało około sześćdziesięciu rodzin i urodziło się 17 dzieci. W czasie zmasowanych bombardowań pozwalały przeżyć pod ziemią nawet do 10 dni. Wzięliśmy czołówki, bo przewodniczka zasygnalizowała, że oświetlenie tuneli może nie działać. Momentami się przydały, chociaż kluczowe miejsca były oświetlone. Bardzo pouczająca wędrówka, pozwalała spojrzeć na ten etap wojny z zupełnie nowej perspektywy (do tej pory poznawałam głównie punkt widzenia Amerykanów, nawet jeśli pełen samokrytyki to jednak nie to samo). 

Po tunelach podjechaliśmy do niewielkiego Muzeum Siedemnastej Szerokości Geograficznej i Jedności Narodowej, gdzie można obejrzeć trochę broni i wyposażenia służącego obrońcom np. w szpitalach, na ścianach zdjęcia z okresu wojny i oczywiście pełno sierpów i młotów (jak dla mnie trochę za dużo). Przed budynkiem umieszczono głośniki, które zainstalowane na moście służyły do rozgłaszania propagandy nad rzeką Ben Hai. Obok muzeum znajduje się wejście na most Hien Luong, znany również jako Most Pokoju. Został zbudowany przez Francuzów w 1950 roku, dzielił kraj na część południową i północną. Nadal most pomalowany jest w dwóch kolorach stykających się w połowie konstrukcji – żółtym i niebieskim. To namacalna i oficjalna granica podziału Wietnamu na Północny i Południowy. Po drugiej stronie mostu widać fragment Parku Pamięci z pomnikiem Pragnienie Zjednoczenia Narodowego symbolizującym tęsknotę za zjednoczeniem Wietnamu.

Ostatnim punktem programu w obrębie DZM był lunch. Nasz lider szukał czegoś w internecie ale lokalna przewodniczka zakrzyczała go polecając sobie znaną knajpę. I tym razem wypadło słabo. Jadalnia jakaś taka brudna, przełknęliśmy pho-bo, bo nic innego nie nadawało się tam do jedzenia, inne dania zostały na talerzach, kawa po raz pierwszy w Wietnamie ohydna. W związku z tym przewodniczka dostała jedynie symboliczny napiwek a knajpa zasłużone słabe oceny.

Po lunchu ruszyliśmy do Hue. Już po zmroku dotarliśmy do Cherish Hue Hotel. Tym razem przy zakwaterowaniu nie było problemów, pokoje robiły dobre wrażenie. Na kolację wybraliśmy knajpkę polecaną przez Tripadvisor i dobrze ocenioną przez turystów. Lokal niewielki, z dala od głośnych ulic, jedzenie smaczne, jedyny zong to brak możliwości płacenia kartą. Po kolacji szukaliśmy punktów wymiany walut, ale bez powodzenia, więc trzeba było się zdać na słaby kurs w recepcji. Ocena hotelu nieco spadła po prysznicu (chłodna woda), ale cóż, nie można mieć wszystkiego!



 





































 

 

środa, 22 stycznia 2025

Wietnam 2024 - 26 marca (Park Narodowy Phong Nha-Kẻ Bàng)

Pobudka o piątej rano, noc niezła jak na te warunki hotelowe: pokój oddzielony od drugiego cienkimi drzwiami na zasuwkę, okno wychodziło na cały czas oświetlony korytarz, żaluzje symboliczne. Mimo to zmęczenie całym dniem dało nam parę godzin snu.

Po wczesnym śniadaniu przejazd na lotnisko krajowe i stamtąd godzinny lot do Dong Hoi (Wietnam Środkowy). Z lotniska odebrał nas duży bus i ruszyliśmy do Parku Narodowego Phong Nha-Kẻ Bàng. W porze lunchu zatrzymaliśmy się w lokalnej jadłodajni i chociaż miejsce wydawało się bardzo prymitywne to jedzenie okazało się bardzo smaczne: oczywiście był to ryż z wołowiną, ale świetnie przyrządzony i doprawiony. No i do tego wyborna kawa. 

Zwiedzanie zaczęliśmy od Paradise Cave (Thiên Đường Cave), odkrytej w 2005 roku. Meleksy z punku startowego (kasy, toalety, jadłodajnie, pamiątki) podwożą do szlaku, który prowadzi pod niewielkie i mało atrakcyjne wejście. Za to po jego przekroczeniu... powiedzmy, że jest kawałek pieczary. Jaskinia ma ponad 31 kilometrów długości, turystom udostępniono jej początkowy kilometr budując schody, ścieżki i mostki. Fakt, że zwiedzanie zaczęliśmy dość późno obrócił się na naszą korzyść, bo nie było tu wielu turystów (główny napór chyba przypada na godziny przedpołudniowe). Przepiękne miejsce, mogliśmy kontemplować je w ciszy i cieszyć się niesamowitymi formami, kształtami i kolorami - w pełni zasługuje na tytuł "Paradise".

Zrobiło się trochę późno, ale zaryzykowaliśmy jeszcze przejazd do jaskini Phong Nha - długi czas głównej atrakcji regionu, aż odkryto  Paradise Cave. Tuż przed zamknięciem kompleksu udało się kupić bilety i załapać na ostatnie łódki. Do jaskini wpłynęliśmy łodzią. Po przepłynięciu około 1,5 kilometra rzecznej części łódka zacumowała a my już spacerkiem rozpoczęliśmy zwiedzanie jaskini powoli wracając do jej wrót. Kapitalnie to wyszło, przechadzaliśmy się pustymi korytarzami swobodnie robiąc fotki i filmując, za ostatnimi turystami strażnik gasił światło. No tak to można zwiedzać!

Potem już tylko czekał nas przejazd do hotelu i zakwaterowanie. Hotel Phong Nha Lake House Resort usytuowany jest nad brzegiem jeziora Dong Suon - piękna lokalizacja i wreszcie jakiś standard pokoi. Niestety ponownie okazało się, że rezerwacje Wietnamczycy traktują bardzo swobodnie. Grupa była spora i chyba zabukowanie dwuosobowych pokoi z łazienką wyraźnie ich przerastało. Przeznaczono dla nas trzy pokoje z łazienkami na wspólnym korytarzu i trochę mnie to wkurzyło. Byłam gotowa szukać noclegu w okolicznych hotelach ale w końcu znalazły się osoby gotowe zaakceptować te warunki. Byłam im wdzięczna, chociaż nie do końca rozumiem, dlaczego płacąc tę samą cenę nie możemy liczyć na taki sam poziom usług. Tak tylko pytam...

Na koniec udanego dnia smaczna kolacja w hotelowej restauracji (jednak wcale nie lepsza niż wcześniejszy lunch podany przez lokalną gospodynię) i zasłużony odpoczynek.