środa, 11 czerwca 2025

Wietnam 2024 - 4 i 5 kwietnia (Phu Quoc, powrót do Polski)

Pierwszy raz pobudka nie wymuszona przez zegarek. Poskładaliśmy bagaże i ochoczo ruszyliśmy na śniadanie gotowi spróbować wszystkiego. Ja oprócz sera, warzyw i owoców skosztowałam kaczki i muszę przyznać, że była przyrządzona wyśmienicie.

Te godziny do dwunastej wykorzystaliśmy na plażę i basen korzystając z infrastruktury hotelu. Pogoda słoneczna i ciepła, i co mnie szczególnie cieszyło praktycznie bezwietrzna. Te dwa dni na wyspie po całym pośpiechu podczas zwiedzania Wietnamu dały nam oczekiwane zwolnienie i relaks.

O 12.30 hotelowy kierowca zabrał nas na lotnisko i rozpoczęliśmy powrót do Polski. Podróż przebiegła dość sprawnie. Jedynym zaskoczeniem było nadanie bagaży z wyspy tylko do Hanoi, co oznaczało konieczność odbioru walizek i transport podstawionym busem z lotniska krajowego do portu międzynarodowego. Niby dramatu nie było, ale dla pasażerów jest to jednak kłopot. Autobus pełny, rodziny z małymi dziećmi, starsi ludzie, wszyscy mocujący się z bagażami - trochę to słabo wyszło. Lotnisko w Hanoi zaprezentowało się bardzo mizernie, małe, nie dla wszystkich oczekujących starczyło miejsc siedzących więc podłogi szybko zostały zagospodarowane. Ponad sześciogodzinny przestój w podróży jakoś tam zleciał i potem poszło już gładko. Powrót liniami Vietnam Airlines do Frankfurtu a następnie Lufthansą do Krakowa (lądowanie 5 kwietnia o 10.20) i samochodem do Bielska-Białej przebiegł bez niespodzianek.



niedziela, 8 czerwca 2025

Wietnam 2024 - 3 kwietnia (Phu Quoc)

Śniadanie serwowane w hotelu zupełnie nas oszołomiło bogactwem wyboru, smaków i kolorów. Niestety nie czułam się zbyt dobrze i zjadłam symbolicznie bo obawiałam się sensacji przed wycieczką. Na szczęście dolegliwości się wyciszyły i nic nie popsuło mi wyjazdu. 

Wycieczka obejmowała transport z i do hotelu, rejs łodzią do rafy koralowej (snorkeling 45 minut), potem na wyspę May Rut Trong z urokliwą choć nie nadającą się do pływania plażą (godzinny odpoczynek), lunch na statku i na koniec pobyt na wyspie Hon Thom z możliwością korzystania z aquaparku. Około godziny 16 całą grupą przeszliśmy do stacji najdłuższej kolejki linowej na świecie (około 8 km) by dużą gondolą (wagoniki mogą pomieścić aż 30 osób) wrócić na wyspę Phu Quoc. W czasie przejazdu mogliśmy podziwiać iście bajkowe krajobrazy wysp i Zatoki Tajlandzkiej. Stacja kolejki znajduje się na południowym krańcu wyspy w urokliwym miasteczku An Thoi zwanym też  Sunset Town. Dostaliśmy trochę czasu na krótki spacer i obfotografowanie ciekawej architektury. Chciałoby się więcej, ale na to potrzebny jest dłuższy niż dwudniowy pobyt na wyspie. 

O zachodzie słońca wróciliśmy do hotelu. Trochę nas ta całodniowa wyprawa zmęczyła. Sił starczyło jeszcze na kolację i nieprzyzwoicie wcześnie poszliśmy spać. 







































 
































































 





 

 

Wietnam 2024 - 2 kwietnia (Phu Quoc)

Śniadanko bardzo urozmaicone, najsmaczniejsze ze wszystkich dotychczas serwowanych w Wietnamie - mocny punkt hotelu. Ja średnio skorzystałam, bo na tym etapie podróży jedzenie już mi nie wchodziło. Przy pakowaniu trafił nas największy (tak mi się wtedy wydawało) ZONG tej wyprawy, ale o tym napiszę w podsumowaniu. Powiedzenie "podróże kształcą" okazało się boleśnie prawdziwe.

O umówionej godzinie podjechał kierowca i zawiózł nas na lotnisko. Bez przeszkód dostaliśmy się na wyspę Phu Quoc, która przywitała nas prawdziwie letnimi temperaturami i cudnym słońcem. Obawialiśmy się transportu do hotelu, ale poszło zgrabnie. Hotelowy kierowca zabierał kilka rodzin więc nie miał tabliczki z nazwiskiem tylko z nazwą hotelu, którą udało nam się rozpoznać. Przejazd do Dusit Princess Moonrise beach resort krótki więc po 12 byliśmy na miejscu. Pierwsze wrażenie bardzo dobre: obiekt położony bezpośrednio przy piaszczystej plaży z dużym basenem zdającym się wpadać do morza, restauracją i leżakami pod palmami - tak rozumiem hasło "hotel przy plaży", chociaż w tak dosłownym wydaniu zdarzył nam się pierwszy raz. Następny dzień chcieliśmy wykorzystać na pływanie przy okolicznych wyspach więc od razu wykupiliśmy w recepcji wycieczkę ze snorkelingiem i przejazdem kolejką gondolową. 

Popołudnie to już czysty relaks. Zjedliśmy nieduży lunch (frytki z ładnie podaną sałatką) i przez resztę dnia bezwstydnie się obijaliśmy. Woda w basenie ciepła, bez zapachu chloru, pojedyncze osoby nie przeszkadzały w pływaniu - co za miła odmiana. Wejście do morza szokujące - woda jeszcze cieplejsza niż w basenie. Kolacja na miejscu: dla mnie spaghetti bolognese (o dziwo makaron nie rozgotowany), makrela z ryżem dla Maćka. Do kolacji muzyka na żywo, głośna ale bez przesady, rzec można Francja elegancja.








piątek, 30 maja 2025

Wietnam 2024 - 1 kwietnia (Delta Mekongu, Sajgon)

Po dobrej nocy (przetrwaliśmy wyłącznie dzięki klimatyzacji) i śniadaniu wyjazd do wodnego targu Cai Rang. Tak w ogóle to temperatura dobrze powyżej 30°C, a odczuwalna to raczej 40°C.

Targi wodne to dziedzictwo tysięcy lat handlu rzecznego, który był jedyną formą komunikacji w tym bagnistym regionie. Łodzie - domy są często przekazywane z pokolenia na pokolenie, w wielu przypadkach dorastają na nich dzieci ucząc się od rodziców prowadzenia działalności. Mieszkanie na łodzi przypomina prowadzenie domu: przygotowują na nich posiłki, robią pranie i oczywiście handlują. Zaobserwowaliśmy, że każda łódź specjalizuje się w konkretnym produkcie. Kupcy na mniejszych łodziach podpływają do "sampan" (tradycyjna duża łódź zadaszona) aby dokonać transakcji.

Po obejrzeniu targu wodnego podpłynęliśmy jeszcze do nabrzeża z domami zbudowanymi na palach. Odwiedziliśmy fabrykę makaronu ryżowego i przeszliśmy się przez targ, który miałam wrażenie oferował wszystko (kolorowy zawrót głowy). O dziwo, chociaż temperatura powietrza była zabójcza, to wystawione owoce morza czy nawet mięso robiły bardzo dobre wrażenie. Na koniec w niewielkim punkcie gastronomicznym wypiliśmy herbatę i kawę, która trochę przypominała smak kawy z północy.

Ostatni etap wycieczki to powrót do Sajgonu z przerwą na lunch, który ponownie nas zaskoczył. Dostaliśmy jakieś nowe dania z ryżu, co potwierdziło fakt, że możliwości zastosowania ryżu w kuchni wietnamskiej nie mają ograniczeń. 

Wróciliśmy do naszego hotelu w Sajgonie i po odzyskaniu bagaży i zakwaterowaniu popołudnie postanowiliśmy spędzić zwiedzając miasto. Miałam już przygotowaną trasę i w większości udało nam się ją zrealizować. Było trochę niespodzianek: zabytki zasłonięte z powodu remontu (Katedra Notre Dame) czy zamknięte z powodu późnej pory (Pałac Niepodległości) ale za to część atrakcji widzieliśmy nocą co miało niewątpliwie spory urok. Miasto zrobiło dobre wrażenie, najważniejsze zabytki oczywiście z czasów kolonialnych, oprócz skuterków ulicami jeździło więcej samochodów niż na północy, główne arterie w miarę czyste. Zaczęliśmy spacer od Gmachu Głównej Poczty (między oknami znajdują się tablice z nazwiskami słynnych wynalazców), potem przejście do Bulwaru Nguyen Hue z budynkami: Ratusz Miejski (obecnie siedziba Komitetu Ludowego), hotel Rex (pierwszych 400 żołnierzy USA na jego dachu przygotowało kolację z okazji Święta Dziękczynienia), Eden Quadrangle (centrum handlowe Vincom) i  oczywiście Pomnikiem Hồ Chí Minha. Następnie skręciliśmy do gmachu Opery, zerknęliśmy na wieżowiec Bitexco Financial Tower i najstarszy hotel w Sajgonie - Continental (pomieszkiwał tu w pokoju 214 Graham Green, w czasie wojny swoje biura miały Newsweek i Times). Już przy zapadających ciemnościach przeszliśmy pod Pałac Niepodległości, brama była zamknięta, ale udało się zobaczyć stojące w ogrodzie słynne dwa czołgi, które 30 kwietnia 1975 roku obaliły główną bramę symbolicznie kończąc wojnę wietnamską co w konsekwencji doprowadziło do zjednoczenia kraju. Po zmroku doszliśmy jeszcze pod Jezioro Żółwia - charakterystyczne rondo z fontanną, ośmiokątnym jeziorem i otaczającym je placem. Na koniec spaceru wątek polonijny: prestiżowe Liceum im. Marii Skłodowskiej-Curie założone w 1918 roku przez francuskie władze kolonialne.

Jak na jedno popołudnie to poszło nam całkiem nieźle. Zrobiło się późno i nie mieliśmy już ochoty na dużą kolację. Zadowoliliśmy się bułeczką ryżową i jogurtem ze sklepu.