Po dobrej nocy (przetrwaliśmy wyłącznie dzięki klimatyzacji) i śniadaniu wyjazd do wodnego targu Cai Rang. Tak w ogóle to temperatura dobrze powyżej 30°C, a odczuwalna to raczej 40°C.
Targi wodne to dziedzictwo tysięcy lat handlu rzecznego, który był jedyną formą komunikacji w tym bagnistym regionie. Łodzie - domy są często przekazywane z pokolenia na pokolenie, w wielu przypadkach dorastają na nich dzieci ucząc się od rodziców prowadzenia działalności. Mieszkanie na łodzi przypomina prowadzenie domu: przygotowują na nich posiłki, robią pranie i oczywiście handlują. Zaobserwowaliśmy, że każda łódź specjalizuje się w konkretnym produkcie. Kupcy na mniejszych łodziach podpływają do "sampan" (tradycyjna duża łódź zadaszona) aby dokonać transakcji.
Po obejrzeniu targu wodnego podpłynęliśmy jeszcze do nabrzeża z domami zbudowanymi na palach. Odwiedziliśmy fabrykę makaronu ryżowego i przeszliśmy się przez targ, który miałam wrażenie oferował wszystko (kolorowy zawrót głowy). O dziwo, chociaż temperatura powietrza była zabójcza, to wystawione owoce morza czy nawet mięso robiły bardzo dobre wrażenie. Na koniec w niewielkim punkcie gastronomicznym wypiliśmy herbatę i kawę, która trochę przypominała smak kawy z północy.
Ostatni etap wycieczki to powrót do Sajgonu z przerwą na lunch, który ponownie nas zaskoczył. Dostaliśmy jakieś nowe dania z ryżu, co potwierdziło fakt, że możliwości zastosowania ryżu w kuchni wietnamskiej nie mają ograniczeń.
Wróciliśmy do naszego hotelu w Sajgonie i po odzyskaniu bagaży i zakwaterowaniu popołudnie postanowiliśmy spędzić zwiedzając miasto. Miałam już przygotowaną trasę i w większości udało nam się ją zrealizować. Było trochę niespodzianek: zabytki zasłonięte z powodu remontu (Katedra Notre Dame) czy zamknięte z powodu późnej pory (Pałac Niepodległości) ale za to część atrakcji widzieliśmy nocą co miało niewątpliwie spory urok. Miasto zrobiło dobre wrażenie, najważniejsze zabytki oczywiście z czasów kolonialnych, oprócz skuterków ulicami jeździło więcej samochodów niż na północy, główne arterie w miarę czyste. Zaczęliśmy spacer od Gmachu Głównej Poczty (między oknami znajdują się tablice z nazwiskami słynnych wynalazców), potem przejście do Bulwaru Nguyen Hue z budynkami: Ratusz Miejski (obecnie siedziba Komitetu Ludowego), hotel Rex (pierwszych 400 żołnierzy USA na jego dachu przygotowało kolację z okazji Święta Dziękczynienia), Eden Quadrangle (centrum handlowe Vincom) i oczywiście Pomnikiem Hồ Chí Minha. Następnie skręciliśmy do gmachu Opery, zerknęliśmy na wieżowiec Bitexco Financial Tower i najstarszy hotel w Sajgonie - Continental (pomieszkiwał tu w pokoju 214 Graham Green, w czasie wojny swoje biura miały Newsweek i Times). Już przy zapadających ciemnościach przeszliśmy pod Pałac Niepodległości, brama była zamknięta, ale udało się zobaczyć stojące w ogrodzie słynne dwa czołgi, które 30 kwietnia 1975 roku obaliły główną bramę symbolicznie kończąc wojnę wietnamską co w konsekwencji doprowadziło do zjednoczenia kraju. Po zmroku doszliśmy jeszcze pod Jezioro Żółwia - charakterystyczne rondo z fontanną, ośmiokątnym jeziorem i otaczającym je placem. Na koniec spaceru wątek polonijny: prestiżowe Liceum im. Marii Skłodowskiej-Curie założone w 1918 roku przez francuskie władze kolonialne.
Jak na jedno popołudnie to poszło nam całkiem nieźle. Zrobiło się późno i nie mieliśmy już ochoty na dużą kolację. Zadowoliliśmy się bułeczką ryżową i jogurtem ze sklepu.