środa, 30 lipca 2025

Kostaryka 2025 - 11 lutego (Park Narodowy Tortuguero)

Rano wyjazd 6.40. Śniadanie w hotelu co prawda od szóstej, ale nasze zostało zaplanowane w drodze jako że trzeba było wcześnie zrobić check out. Trochę się spięliśmy, bo podjeżdżały kolejne busy zabierające turystów, nasza godzina minęła a my dalej czekaliśmy. Maciek wykonał nawet telefon interwencyjny jednak uspokojono nas, że do pół godziny ktoś się zjawi. I faktycznie w końcu zajechał spory autobus aby zabrać nas i jeszcze jedną parę. Dołączyliśmy do dużej grupy turystów, która jeszcze się powiększyła przed opuszczeniem miasta. Pogoda słoneczna, ciepło. Po zebraniu wszystkich podjechaliśmy na śniadanie i to było nasze pierwsze zetknięcie z kuchnią kostarykańską czyli gallo pinto (danie z ryżu i fasoli), jajka, owoce. Przy restauracji niespodzianka: grupa turystów otaczała drzewa na których siedział sobie dorosły osobnik leniwca razem z młodym oraz sporej wielkości wąż. Maciek szczęśliwy zmontował swoją nową lufę i zrobił cudne zbliżenia zwierząt. Jak na pierwszy pit stop to całkiem nieźle. 

Autobusy dowiozły nas do portu gdzie przesiedliśmy się na łódki. Przydział zależał od wykupionego programu co przewodnicy cierpliwie wszystko tłumaczyli. Chyba tak średnio ogarnęliśmy logistykę, bo w końcu nasze bagaże popłynęły jedną łodzią a my drugą. Nasz przewodnik uspokoił, że wszystko będzie dostarczone na miejsce i żeby absolutnie się nie denerwować. I tak też było. Płynęliśmy do Aninga Lodge w Parku Narodowym Tortuguero. Po drodze udało się zobaczyć żółwie i kilka okazów ptactwa. 

Lodga piękna, dla nas był do dyspozycji niewielki domek wkomponowany w otaczającą dżunglę. Ciekawostką były okna bez szyb, tylko z wmontowanymi moskitierami ramkowymi. Czysto, przytulnie. Po lunchu zrealizowaliśmy pierwszą wycieczkę do wioski Tortuguero. Przewodnik Joni opowiedział nam na miejscowej plaży o historii rozwoju turystyki w tutejszym regionie i programie ochrony wylęgających się tam żółwi. Zaskoczyło mnie, że ta cała infrastruktura ma niewiele ponad 20 lat. Przeszliśmy się główną i właściwie jedyną ulicą wioski, zakupiłam ładny magnes z leniwcami oraz ozdobę wykonaną przez mieszkankę z jej osobistym podpisem. Z radością odkryliśmy kawiarnię serwującą prawdziwe espresso - tego w naszej lodży troszkę nam brakowało.

Powrót łódkami, kolacja i czas na zasłużony odpoczynek.  Zasypialiśmy przy odgłosach oceanu i dżungli.



























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz