wtorek, 22 kwietnia 2014

Kilimandżaro 2014 - podsumowanie czyli kilka rad jak zdobyć Kili

Ten wpis postanowiłam przeznaczyć wyłącznie na uwagi i dobre rady dotyczące pobytu w Afryce, a w szczególności trekkingu. Nie wiem czy jednorazowe zdobycie Kili upoważnia do dawania jakichkolwiek rad jednakowoż mam kilka spostrzeżeń i chcę się nimi podzielić. Pewnie wiele osób wybierających się do Afryki ma mnóstwo wątpliwości dotyczących ubioru czy leków, jakieś obawy dotyczące kondycji - też je miałam. Może więc ten wpis pozwoli usprawnić przygotowania a może nawet zachęci do podjęcia wyzwania. Zastrzegam, że rady związane z trekkingiem na Kili dotyczą wspinaczki w porze suchej (styczeń/luty) przy dobrej pogodzie (nie doświadczyłam silnych wiatrów, uciążliwych opadów deszczu ani specjalnych mrozów). A więc po kolei:
- Przygotowanie kondycyjne zdecydowanie się przydaje i pozwala czerpać przyjemność ze wspinaczki nawet w czasie schodzenia. Nie musi to wcale oznaczać katorżniczego treningu. Ważne aby ćwiczenia obejmowały zarówno wysiłek aerobowy jak i siłowy. Jeśli chodzi o ćwiczenia wytrzymałościowe to oprócz tego, co lubicie robić (np. bieganie czy pływanie)  powinniście zacząć chodzić. Chodzenie należy dodać do planu lub nawet zastąpić jeden z treningów i uważam, że jest to bardziej wskazane niż zwiększanie częstotliwości zajęć uprawianych do tej pory. Jeśli dotychczas nie uprawialiście żadnego sportu to należy zacząć chodzić tym bardziej. Może to oznaczać trekkingi po górach ale również długie spacery. Oczywiście lepiej żeby były wznoszenia i zejścia, ale nie każdy ma góry w pobliżu. My około trzy miesiące przed wyjazdem w weekendy staraliśmy się chodzić po Beskidach wybierając trasy mające przynajmniej 6 - 8 km, w ostatnim miesiącu 14 -16 km. Daje to mniej więcej przejście dystansu jednego dnia na Kili. W tygodniu staraliśmy się urywać 3-4 razy (jak pozwalała praca) na około godzinne ćwiczenia na siłowni bowiem absolutnie nie należy lekceważyć treningu siłowego. Ćwiczenia na siłowni pozwalają zwiększyć wytrzymałość stawów (zwłaszcza kolanowych) na długotrwałe obciążanie i jest nie do przecenienia przy schodzeniu. Zwłaszcza dzień ataku szczytowego bezlitośnie zweryfikuje wasze przygotowania. Nie pokładajcie zbyt dużych nadziei w kijach - pomogą, ale bez przesady. W czasie wspinaczki kije skręciliśmy dopiero w ostatnim obozie przed szczytem. Wcześniej nie używaliśmy ich i uważam, że przy podchodzeniu nie są potrzebne. Za to w nocy pozwalają fajnie drzemać (!), zaś przy schodzeniu pomagają w stabilizacji organizmu kiedy zmęczenie niebezpiecznie zakłóca równowagę. W czasie drogi na Kili kręgosłup jest w miarę bezpieczny, albowiem nie ma się okazji go przeciążyć - wszystkie ciężkie plecaki i worki niosą tragarze. Podsumowując - przyzwyczajenie nóg do chodzenia i jakiś trening siłowy powinny wystarczyć. Czy można zdobyć Kili bez żadnego przygotowania - nie wiem, może tak, ale nie będą to miłe wspomnienia.

- Z odzieżą nie ma co przesadzać, wykorzystajcie maksymalnie to co już macie. Trzeba pamiętać o kilku koszulkach na ciało i skarpetach, bo już pierwszego dnia nieźle się spocicie (przejście przez las deszczowy), akcja w górach to 6 dni a prać nie ma gdzie. Nie jest to jednak warunek niezbędny, co udowodnili miejscowi przewodnicy i tragarze. Ciepłe warstwy przydadzą się dopiero przy ataku szczytowym. Pierwsze dwa dni i dzień ostatni szłam w krótkich spodenkach, następne dwa dni w długich spodniach streczowych, do tego cienka bluza z długim rękawem (ochrona przed owadami i słońcem), w środku dnia, kiedy nadciągały chmury wystarczyło ubrać ciepłą bluzę lub polar. Bardzo pożyteczny okazał się kapelusz z dużym rondem, może też być bandama, ale wtedy nosy trzeba smarować wysokim filtrem. Na sam szczyt ubrałam pełny zestaw czyli dodatkowo bluza streczowa, zewnętrzne spodnie, kurtki: puchowa i gore-tex. Do tego ciepła czapka i rękawice z dwóch warstw polaru. Łapawice przydały się przed samym świtem. Uważam, że na początek lepiej ubrać jedną warstwę mniej, bo jak już pisałam początek wspinaczki nieźle was rozgrzeje. Lepiej doubierać się w trakcie drogi niż przepocić ubranie. Buty są bardzo ważne. Nie musicie wytaczać najcięższego kalibru, po prostu mają być wygodne, lekkie i zaimpregnowane. Przez cały trekking używałam ochraniaczy, bo chociaż nie mieliśmy błota to ilość pyłu, kurzu i drobnych kamyków (zwłaszcza w najwyższych partiach) była mocno wkurzająca.

- Przed wyjazdem zdecydowaliśmy się na prawie wszystkie szczepienia (te najbardziej zalecane) bo moja wyobraźnia nie pozwoliłaby mi cieszyć się pobytem w Afryce - za dużo poczytałam z zakresu medycyny tropikalnej, ale pisało, że najważniejsza jest ŚWIADOMOŚĆ.  Profilaktykę Malarone stosowaliśmy od ostatniego dnia trekkingu. Bałam się objawów ubocznych a w górach lepiej nie mnożyć dolegliwości. Zresztą powyżej 3000 m n.p.m. komary nie latają. Cały czas poza pobytem w górach stosowaliśmy repelenty na odsłonięte części ciała, wieczorami ubieraliśmy długie spodnie i rękawy nasączone permetryną. Jeśli chodzi o zatrucia pokarmowe, to przygotowaliśmy się tydzień przed wyjazdem wysycając probiotykami. Rano Lactobacillus GG (prep. Dicoflor), wieczorem Saccharomyces Boulardii (prep. LacidoEnter, Enterol lub Dierol). Tą samą taktykę stosowaliśmy w Afryce, do tego częste mycie rąk, odkażanie żelem dezynfekcyjnym i unikanie surowizny. Na owoce pozwoliliśmy sobie dopiero pod koniec pobytu w Zanzibzrze - zgodnie z zaleceniem: nie jedz niczego, czego sam nie obierzesz. Tak uniknęliśmy sensacji żołądkowo-jelitowych i biegunki podróżnych.

- Nie zastanawiajcie się czy brać Diuramid, po prostu go weźcie. Osoby które wiedzą jak reagują na takich wysokościach mają swoje wypróbowane sposoby. Większość jednak doświadcza tego po raz pierwszy. Po przetestowaniu dawek homeopatycznych (2x1/2 tabl. - pomogły do 4500 m n.p.m.) i tak byłam zmuszona zażyć lek wg zaleceń podanych do zwalczania objawów choroby wysokościowej w ulotce (1-2 tabl. 2xdz). Moja rada: jeśli ktoś miewał przy wcześniejszych trekkingach jakieś dolegliwości powinien postępować wg ulotki. Jeśli nie miał lub nie wie, bo na przykład jest po raz pierwszy w górach, może poczekać na pierwsze objawy i wtedy skorzystać z leku w dawce zalecanej. Nie wahajcie się, to naprawdę pomaga. Sama tego doświadczyłam. I radzę zażyć lek od razu przy pierwszych niepokojących sygnałach. Szkoda, żeby choroba was osłabiła i niepotrzebnie podcięła morale.

-Wszystkie leki i suplementy bogato energetyczne schowajcie w zewnętrznych kieszeniach. Nie będziecie mieć siły grzebać w plecaku. Te rzeczy muszą być dostępne szybko, bez wysiłku. Ważne! I tak jest wystarczająco dużo cudowania z wyciąganiem termosu.

- Zrobicie mnóstwo zdjęć i nakręcicie film na szczycie jeśli  będziecie pamiętać, żeby każdej nocy baterie chować do śpiwora. Mnie to w zupełności wystarczyło.

- Na koniec uwaga ogólna. W żadnym wypadku się nie poddawajcie. Niech was nie zraża wolne tempo marszu, zostawanie za grupą czy częste odpoczynki. Po prostu uznajcie, że to jest WASZE tempo i tak dojdziecie na szczyt. Będziecie mieli wiele trudnych momentów, ale musicie założyć, że trzeba to przejść jak wietrzną ospę. Najlepiej tak zaplanować marsz, żeby na Stella Point być o świcie lub tuż po. Po prostu w nocy robi się bardzo zimno i tylko wspinanie pod górę może jeszcze jakoś rozgrzać. Potem na szczyt idziecie praktycznie po równym i bez słońca może być naprawdę trudno. Nie ma usprawiedliwienia dla zawrócenia z krawędzi krateru - wierzcie, że największy wysiłek macie wtedy za sobą. Jakkolwiek będziecie zmęczeni, noga za noga ale szczyt zdobędziecie na pewno. Moim zdaniem, jeśli dojdziecie do Stella Point i doczekacie  wschodu słońca Kili jest wasze.
Powodzenia na szlaku. Dołączam dla zachęty fajne fotki lodowców ze szczytu naszego kolegi z grupy.



2 komentarze:

  1. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za ciepłe słowa. Mam nadzieję że znajdzie praktyczne zastosowanie...

    OdpowiedzUsuń