Rano w pokoju 3 stopnie, a więc nieco lepiej niż w namiocie. W tym schronisku były dwie opcje: albo duszne sale na dole, albo zimne na górze. W nocy mocno wiało, ale dzień słoneczny i spokojny. Śniadanko jak zwykle: musli, jajka, banany i... co za niespodzianka - bułka z dżemem.
Do południa czekaliśmy na Mateusza, który wracał z La Paz. Przywiózł wiadomości (Polska wygrała z Gruzją), owoce i obietnice poprawy od szefa agencji Huayna Potosi. Przygotowaliśmy sprzęt w góry i po lunchu (zupa, mięso z ryżem) ruszyliśmy na lodowiec. Tego dnia mieliśmy ćwiczyć na lodowcu.
Po godzinnym marszu doszliśmy do miejsca treningu. Tam zmieniliśmy buty na skorupy, założyliśmy raki i wspinaliśmy się używając czekana. Był to dla mnie ważny dzień, bo z rakami wspinałam się ostatnio ponad 10 lat temu. Ponieważ ćwiczyliśmy gdzieś na około 4000 m n.p.m. więc chociaż to był nasz piąty dzień w górach nadal przy podchodzeniu towarzyszyła mi solidna zadyszka. Wejście na prawie pionową ściankę było dla mnie trudne, raz z powodu oblodzenia, dwa z powodu niesprawności mojej ręki. Miałam spore trudności z zabijaniem a zwłaszcza wyciąganiem czekana. Ale jakoś dałam radę. Wszyscy mieli nadzieję, że ścianka jest tylko treningowa i nie odzwierciedla drogi na szczyt. Pokerowy wyraz twarzy Mateusza nic nie pozwalał rozszyfrować. Ale już wkrótce wszystko miało się wyjaśnić.
Wróciliśmy do schroniska późnym popołudniem. Jeden z członków wyprawy źle się poczuł, niektórzy mieli gorszy apetyt. Ja chyba wszystkie aklimatyzacyjne sensacje miałam za sobą, bo czułam się świetnie i apetyt dopisywał. Kolacja mnie rozgrzała i pozwoliła dobrze przespać noc.
Fotek z tego dnia niewiele, bo obie ręce były potrzebne do wspinania. Podziękowania dla Kasi za zdjęcia z naszych ćwiczeń!
Fotek z tego dnia niewiele, bo obie ręce były potrzebne do wspinania. Podziękowania dla Kasi za zdjęcia z naszych ćwiczeń!