środa, 14 października 2015

Boliwia 2015 - 13 czerwca (Kordyliera Królewska, Maria Lloco, przełęcz Zongo)

Pobudka około siódmej. W namiocie -6 stopni! Na śniadanie pasztetowa z drobiu i oczywiście ...bułka z dżemem. Maciek z dnia na dzień coraz bardziej chudziutki. Mimo zaakceptowania przez szefową agencji diety dla niego ("no problem!") nie podawano żadnych alternatywnych posiłków. Czyżby Maciek miał udowodnić, że da się przejść pasmo Kordyliery wyłącznie na Isostarze? Żując pasztetową snuliśmy marzenia o czekającym na nas schronisku. Chociaż Mateusz nie zabił Gabriela, to jednak mieliśmy nadzieję, że gotować będzie kto inny.
Przed nami nieco ponad 10 kilometrów trekkingu, krajobrazy podobne jak wczoraj.  Ostatni odcinek przed schroniskiem na przełęczy Zongo uciążliwy bo biegł wzdłuż dość ruchliwej drogi. Stan nawierzchni był taki, że każdy samochód wzniecał olbrzymie tumany kurzu i jedynym ratunkiem były bandamy założone na nos i usta.
Ponieważ było to schronisko agencji Huayna Potosi to już sami nie wiedzieliśmy czego się spodziewać.  Położone pięknie nad zbiornikiem wodnym u stóp naszego wulkanu w środku raczej nie powalało. Główna sala przy kuchni z ławami dość obszerna ale mimo tutejszej zimy nie ogrzewana, chociaż kominek był. Dwie toalety, w tym jedna z łazienką. Wody gorącej starczyło dla wszystkich - taki prysznic po czterech dniach w górach to dopiero gratka. Początkowo dostaliśmy dwa smutne pokoje bez okien, z ciasno ułożonymi łóżkami piętrowymi. Potem pojawił się właściciel i zaoferował dodatkowo na piętrze pokój z oknem, nieco bardziej przestronny - skorzystaliśmy z okazji. Bardzo podniosło to komfort pobytu i poprawiło nam humory. W schronisku zima, nawet w głównej sali było 14 - 10 stopni, więc posiłki jedliśmy w kurtkach z nogami pod śpiworami. Kuchnia wyraźnie się poprawiła, porcje nieco większe i bardziej różnorodne, nawet dla Maćka coś tam specjalnie upichcono.  Gotowała chyba siostra naszego przewodnika Rocky'ego.
Mateusz był na tyle zbulwersowany dotychczasowym poziomem usług, że zdobył się po całym dniu wędrówki na trzygodzinny powrót autobusem do La Paz. Wieczór wykorzystał na spotkanie z szefem agencji a także dogadał wycieczki zaplanowane po zejściu z gór.
Noc w pokojach na dole duszna, na górze za to zimno (chyba z powodu nieszczelnego okna) więc chociaż spaliśmy w schronisku nadal śpiwory ratowały nam życie.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz