Od tygodnia już jestem w kraju, ale praca dopadła mnie z taką siłą, że zupełnie nie miałam czasu na pisanie. Ale relację czas zacząć...
Podróż z Bielska zaczęliśmy ostatniego dnia października o 16 i około 21 byliśmy w Pradze (trochę pobłądziliśmy w jakimś długim tunelu). Czas przejazdu porównywalny do czasu podróży do Warszawy, droga o niebo lepsza.
Parking polecony przez agencję Pamir oddalony jest od lotniska jakieś 15 minut jazdy samochodem. Jeden pilnujący przyjmuje auta i odwozi na lotnisko zamykając na ten czas bramę. Postawienie samochodu na 3 tygodnie kosztuje 1200 koron czeskich. Starszy pan zawiózł nas jeszcze starszym samochodem (przejechane ponad 300 tysięcy kilometrów) na terminal 1.
Lotnisko w Pradze nie powala - małe, nie ma gdzie usiąść, w nocy nie ma też co zjeść. Po przejściu na salę odpraw brak toalety i możliwości kupienia picia. Poznaliśmy tutaj naszego lidera Michała Płachetkę.
Lecieliśmy do Dubaju liniami Flydubai i litościwie poziom usług pominę milczeniem. Ale są to TANIE LINIE i trzeba im oddać, że z pełną determinacją pracują na to określenie. W Dubaju przerwa 3 godziny (zbawienna dla odzyskania równowagi po ponad sześciogodzinnym locie) i dalej oczywiście samolotem Flydubai do Katmandu. Drugi etap podróży trwał 4 godziny a my już pogubiliśmy się w tych zmianach czasowych. Na miejscu byliśmy po zmroku około godziny 18 miejscowego czasu. Trochę trwała biurokracja (opłacenie i wypisanie wizy, koszt 40 USD).
Około 20-30 minutowy transport do hotelu, już byliśmy we czwórkę. Po wrzuceniu bagaży do pokoju pod wodzą Michała poszliśmy na kolację. Wąskie uliczki oświetlone jak u nas w Boże Narodzenie przypominały, że trwa Tihar – festiwal światła oraz relacji pomiędzy ludźmi i zwierzętami. Część knajpek była pozamykana, ale coś się znalazło i tak zjedliśmy swój pierwszy dal bhat (tradycyjną nepalską potrawę składającą się z zupy z soczewicy oraz ryżu z warzywami w carry). Całkiem nieźle smakowało, chociaż jak dla mnie trochę za ostro przyprawione. W czasie naszego biesiadowania na lotnisku pojawiła się reszta grupy ale z nimi spotkaliśmy się dopiero przy śniadaniu.
Dzień zakończyliśmy przepakowywaniem bagaży, albowiem okazało się, że tragarze noszą podczas trekkingu nie więcej niż 12,5 kg od osoby. Sporo rzeczy zostawiliśmy w depozycie hotelowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz