niedziela, 5 lutego 2017

Nepal 2016 - 8 listopada (Lho, Samagaun)

Rano w pokoju 1 stopień. Bateria w zegarku Maćka zamarzła.
Pobudka przed siódmą, śniadanko wpół do ósmej. Dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia pobliskiego klasztoru mnichów buddyjskich. Na szczycie góry znajdują się zabudowania: widoczny z daleka budynek główny oraz powstające wokół pawilony mieszkalne. Grupa mnichów właśnie wychodziła z klasztoru po skończonej nauce i mogliśmy wejść do środka, oczywiście po ściągnięciu butów. Wewnątrz panował półmrok, posąg Buddy dominował na środku, zdjęcia tutejszych ojców dyrektorów zdobiły boczne ściany. Zwracał uwagę olbrzymi zbiór pism przypominający naszą bibliotekę. Zwiedzanie uatrakcyjnił jeden z mnichów opowiadając po angielsku historię klasztoru, chętnie też odpowiadał na pytania dotyczące zwyczajów i sposobu kształcenia. W sumie ciekawe miejsce.
Resztę dnia wypełnił około czterogodzinny marsz do osady Samagaun (3520 m n.p.m.). Sposób prowadzenia trekkingu nieustannie mnie zadziwiał: grupa rozciągnięta nadzwyczajnie, jeden przewodnik na początku z dwoma osobami, potem reszta na długości chyba kilku kilometrów, na końcu lider. Parę razy z duszą na ramieniu wybieraliśmy drogę, nie mając pewności czy właściwą. Nie bardzo podobała mi się perspektywa błądzenia w Himalajach. Przy rozstajach niby można było czekać na zamykającego pochód Michała, ale w ostrym słońcu i przy zimnym wietrze nie było to takie proste. Do osady przyszliśmy jeszcze przed zachodem słońca w przyjemnej temperaturze powietrza więc możliwy był szybki prysznic. Za poznany już wcześniej patent z piecykiem gazowym  zapłaciliśmy  350 rupi. Jak widać cena prysznica rosła wraz z wysokością. Na lunch Maciek dostał spleśniały ryż, ja rozgotowany makaron. Po krótkiej drzemce kolacja, tym razem smaczny dal-bhat oraz codzienny rytuał - ocena saturacji i samopoczucia oraz wybór śniadania (co oznaczało podział grupy na owsiankę i jajka).
Noc kiepska nie tylko za sprawą ujadających niestrudzenie psów ale  (i to była nowość) śpiewów modlitewnych z towarzyszeniem bębnów.



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz