Pobudka planowana o 6 (choć tym razem obudziliśmy się wcześniej), śniadanie w pokoju z produktów kupionych w sklepie, wyjazd 7.30. Temperatura 16°C.
Po kilku minutach jazdy dotarliśmy do Parku Narodowego Łuków (Arches National Park). Spędziliśmy tam czas do godziny 13 podziwiając kolejne niesamowite formacje skalne utworzone z czerwonego piaskowca. Czasem było to tylko wyjście z auta, czasem krótki spacer. Dojścia do punktów widokowych czy skalnych atrakcji nie były trudne, ale dokuczał upał, bo temperatura dobiła do ok. 33°C. Lunch zjedliśmy na terenie parku (trochę brakowało toalety z wodą).
Popołudnie spędziliśmy w kolejnym parku narodowym - Canyonlands. Został wyrzeźbiony przez dwie rzeki: Green i Kolorado. Podziwialiśmy marsjańskie krajobrazy oraz kaniony rzek z punktu widokowego Grand View Point i naturalnego okna Mesa Arch.
Po godzinie 19 dotarliśmy na nocleg do miejscowości Green River. Bartek pokazał nam polecaną restaurację w okolicy, zameldował w hotelu i tyle go widzieliśmy. Do knajpy było około kilometra, ale byliśmy głodni więc po krótkim ogarnięciu ruszyliśmy "w miasto". Wieczór był przyjemny i ciepły więc nasze stroje były letnie, co się potem srodze zemściło. Zapowiadał się świetny wypad, ale wyszło kiepsko: czas oczekiwania w restauracji na stolik do godziny, poszukiwania innej knajpy nic nie dały - wszystko pozamykane, w czasie poszukiwań przechodziliśmy most nad rzeką i pocięły nas komary (bo ubraliśmy się na letniaka). W sumie beznadzieja. Już dobrze po zmroku, głodni i pogryzieni wróciliśmy do hotelu i w stacji benzynowej naprzeciwko kupiliśmy po porcji skrzydełek i coś do picia. Maciek stwierdził, że był to najohydniejszy posiłek jaki jadł na wyjeździe. Chyba trochę przesadził, ale tylko trochę...