czwartek, 12 stycznia 2023

USA 2022 - 9 września (Death Valley National Park, Tama Hoovera)

Pobudka 6.30 i w drogę. Po godzinnej jeździe zatrzymaliśmy się na zakupy w Albertsons (chyba tej nazwy nie powinnam odmieniać). Jest to sieciówka o dużych możliwościach, kupiliśmy śniadanie (sałatki warzywne, owocowe, soki) i zjedliśmy śniadanko przy stolikach Starbucksa zaliczając przy okazji niezłe espresso.

Około godziny jechaliśmy z Nevady do Kalifornii. Tego dnia nadrabialiśmy stracony przez zawirowania lotniskowe czas i wróciliśmy do miejsca planowanego pierwszego dnia: Parku Narodowego Doliny Śmierci (Death Valley National Park). Nie zaliczyliśmy wszystkich wymienionych w programie atrakcji ale punkt widokowy Zabriskie Point dał okazję na zrobienie fajnych fotek ciekawych erozyjnych formacji skalnych. Badwater - największa depresja na kontynencie (-85,5 m p.p.m.) trochę nas rozczarowała, bo w porównaniu z jeziorem Asal (Kotlina Danakilska w Etiopii) prezentowała się raczej słabo. W biurze centrum turystycznego przewodnik zakupił bilety na wszystkie zaplanowane w programie Parki Narodowe - podobno jest to najkorzystniejsza opcja. 

Z Doliny Śmieci ruszyliśmy w kierunku Tamy Hoovera. Lunch kupiliśmy w tym samym Albertsons co śniadanie (zupa, sałatki). Po jakiejś godzinie dotarliśmy do tamy. Z powodu ściśnięcia dwóch atrakcji w jeden dzień czasu na zwiedzanie tej elektrowni wodnej nie było za wiele, a szkoda, bo wrażenie naprawdę niesamowite. Zadziwia zarówno czas budowania obiektu (5 lat) jak i rozmach przedsięwzięcia (zapora składa się m.in. z wielkiej betonowej ściany wysokiej na 221 m i długiej na 379 m oraz 4 wież poboru wody, do jej budowy zużyto 2,5 mln m3 betonu). 

Po krótkim spacerze po tamie (niestety nie zobaczyliśmy Jeziora Mead) rozpoczęliśmy przejazd do Williams w stanie Arizona. Dotarliśmy tam ok. 20 wieczorem. Miasteczko nazwane od imienia znanego, żyjącego w okolicznych górach trapera Billa Williamsa, zostało założone w 1880 roku jako przystanek linii kolejowej i skład drewna. Williams zachowało do dziś atmosferę dzikiego Zachodu, kowbojski wystrój ulic, liczne pamiątki związane z Route 66. Położenie około 60 mil na południe od Grand Canyon i dobre połączenie z parkiem uczyniło go zapleczem noclegowym dla rzesz turystów zmierzających w kierunku kanionu. Ciepły wieczór pozwolił na spacer główną uliczką. Zjedzenie posiłku stanowiło nie lada wyzwanie, bo lokalne restauracyjki zapełnione do bólu. W największej knajpie czas oczekiwania na stolik do 50 minut. Coś tam udało się w końcu znaleźć i tak zjedliśmy późną kolację (przeciętny stek, wołowina szarpana całkiem, całkiem, frytki ohyda). To dopiero nasz trzeci dzień w Stanach a mięsa mieliśmy już po dziurki w nosie.

Pięć minut zajął dojazd do motelu. Kąpiel, lampka kalifornijskiego wina i odlecieliśmy.



























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz