No cóż, czas rozpocząć relację, chociaż zbieram się do niej bardzo opornie. Nie mam serca do tej wietnamskiej przygody, ale przyczyny przedstawię na końcu w podsumowaniu. Ten rok to miała być wyprawa do Ameryki Środkowej, nie udało się jednak zebrać wystarczająco licznej grupy. Dołączyliśmy do już potwierdzonej wycieczki do Wietnamu (program "W krainie smoka"), bo ten kraj i tak kiedyś mieliśmy w planie. Terminy obu wyjazdów praktycznie się pokrywały, więc nie zmieniło nam to planów urlopowych. Agencji (ponownie Kiribati Club) udało się zarezerwować bilety lotnicze z wylotem z Krakowa co bardzo nas ucieszyło (oszczędność czasu i pieniędzy). Z powodu długości podróży (Bielsko-Biała - Kraków, lot Kraków - Frankfurt, sześć godzin na lotnisku, potem 11-godzinny lot do Hanoi) szarpnęliśmy się na klasę biznes, zwłaszcza, że w Vietnam Airlines była ona konkretnie tańsza niż w Emirates Airlines. Ponieważ termin urlopu przypadł w okresie dużej ilości zachorowań na wszelakie wirusy, bardzo się pilnowałam i praktycznie cały czas pracowałam w maseczce. Wokół mnie wszyscy padali jak muchy a ja prawie się wybroniłam. Niestety tydzień przed wyjazdem poczułam lekkie drapanie w gardle a potem już poszłooo... Test combo wyszedł ujemnie, nie zaraziłam Maćka ani później nikogo z grupy, ale do tej pory nie wiem, co mnie sponiewierało. Wylatując nie miałam już gorączki i czułam się w sumie nieźle, jednak kaszlałam okrutnie jeszcze tydzień.
Chociaż w miejscu docelowym miało być ciepło i parnie to nocą w Bielsku-Białej były 3°C. W ostatniej chwili wrzuciłam do auta lekką puchówkę (średnio komponowała się z sandałkami) i dobrze, bo przed Balicami zaczął padać śnieg. Odprawa bagażu bez problemu, bardzo miła pani potwierdziła, że nasze bilety obejmują również strefę VIP na lotniskach, co przy sześciogodzinnych przerwach bardzo się przydało. Lot do Frankfurtu bez opóźnień, wyjątkowo w Lufthansie nikt nie strajkował. Wylot do Hanoi mieliśmy z 2-iego terminala i w praktyce oznaczało to opuszczenie lotniska, przejazd specjalnym busem i ponowną odprawę. Jest też wersja prostsza z pociągiem, to jednak udało nam się zrealizować dopiero w drodze powrotnej - po prostu idąc za strzałkami trafiliśmy na przystanek autobusowy zamiast na peron. Klasa business Vietnam Airlines może bez fajerwerków, ale zapewniła oczekiwany serwis - rozkładany aż do łóżka fotel, ciekawe menu, bardzo uczynny personel. Lot spokojny: pokosztowałam wietnamskiej kuchni, trochę poczytałam, coś tam pospałam, ale głównie kasłałam. W sumie to się dziwię, że nie wysadzili mnie z samolotu (co niewątpliwie świadczy o cierpliwości współpasażerów i personelu). Jakoś jednak przetrwałam i na drugi dzień rano wylądowaliśmy na lotnisku w Hanoi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz