A więc obiecane podsumowanie. Źle mi się pisze teraz o Indonezji, bo wspomnienia nieco zatarły wrażenia z Wietnamu, ale powolutku wchodzę z powrotem w atmosferę balijską. Z dużym sentymentem wspominam tamten wyjazd, bo był on dla mnie bardzo inspirujący. Nie zdawałam sobie sprawy, że wyprawa może być tak różnorodna, kolorowa i tak świetnie połączyć odkrywanie świata z aktywnością ruchową. Ale po kolei.
Wrażenia dotyczące samego kraju nie mogą być spójne, bo to republika wielu wysp (ok. 17 tysięcy), a my poznaliśmy tylko ich niewielki wycinek. Jakieś jednak obserwacje udało się nam poczynić. Kraj raczej z tych biedniejszych, chociaż poziom biedy na pewno różny, najbardziej widoczny na Borneo, najmniej na Bali. Aż trudno uwierzyć, że Indonezja jest państwem świeckim, bo religia przejawia się w każdym aspekcie życia. Widoczna jest nie tylko w stosownych ubiorach (sarongi, udangi) ale także w koszyczkach ofiarnych na Bali (canang sari), kapliczkach na polach ryżowych czy brakiem alkoholu na Jawie. Ludzie wydawali się sympatyczni, najbardziej wylewni na Bali, mniej przystępni na Jawie. Usługi turystyczne wszędzie na niezłym poziomie, zaangażowanie pracowników różne, ale my mieliśmy Komanga więc czuliśmy się nadzwyczaj zaopiekowani. Nie doświadczyliśmy prób wyłudzeń czy naciągactwa głównie dlatego, że był to wyjazd zorganizowany. Przed wyprawą poczytałam trochę wspomnień, zwłaszcza Polaków ogarniających samodzielnie logistykę podróży i wielokrotnie przytaczali oni przykłady bezczelnego kantowania turystów przy każdej możliwej okazji. Nie poznaliśmy skali problemu, bo za noclegi, transport czy przewodników odpowiadał lider z Polski oraz wybrane lokalne agencje turystyczne. Wszystko dobrze zagrało i mogliśmy cieszyć się każdym dniem podróży. Chociaż raz zdarzyło się, że ze względów zdrowotnych dwoje uczestników nie mogło wziąć udziału w wycieczce po wyspie i mieli dojechać do nas na umówiony parking, by już razem udać się na lotnisko. Wydawało się to proste, taksówka przyjechała, uzgodniono trasę i cenę, po czym w połowie drogi dostali propozycję nie do odrzucenia podwyższającą stawkę za kurs, a że czas ich gonił to musieli się zgodzić. Podobno jest to klasyk balijski. Tak więc podczas naszego wyjazdu zdarzyła się jedna okazja do oszustwa i ta została bezwzględnie wykorzystana. Cieszyłam się, że nie musiałam testować uczciwości mieszkańców w innych okolicznościach.
Indonezję i problemy mieszkańców odebrałam z dużym przejęciem a to za sprawą niesamowitego Komanga, który prosił nazywać się Romanem. Przez całą podróż dzielił się z nami nie tylko historią regionu czy wieloma ciekawostkami dotyczącymi codziennego życia na wyspie ale także bardzo osobistymi przeżyciami i to wszystko całkiem sprawną polszczyzną. Podziwialiśmy jego odwagę kiedy życie dało mu popalić, determinację w nauce, zaradność w interesach, pogodę ducha nawet kiedy przyznawał, że poprzedniego dnia nie jadł kolacji a noc spędził w samochodzie. Dla niego była to cena rozkręcania biznesu a nie powód do narzekania. Wielokrotnie dziękował, że daliśmy mu pracę. Jakże inne podejście do trudności życiowych niż w Europie. Bardzo go polubiliśmy i z wielką przyjemnością wręczyliśmy mu hojny napiwek. Komang uświadomił mi także ogrom różnicy między lokalnym, zaangażowanym przewodnikiem a pilotem czytającym na szybko w komórce wiadomości o czekających nas atrakcjach. Nigdy żaden kraj nie został mi tak przybliżony jak Indonezja w opowieściach Romana.
Przyroda tego wyspiarskiego kraju zachwyci każdego oferując wiele możliwości spędzania czasu i aktywności ruchowej: wschody słońca w pięknych punktach widokowych, zachody słońca na morzu, łatwe wspinaczki na wulkany, spacery po dżungli, podglądanie fauny (orangutany, nosacze, warany), świetlikowy show, przelot nietoperzy, oszałamiające wodospady, bajkowe plaże, snorkeling z żółwiami, zapierająca dech w piersiach zieleń tarasów ryżowych, wioski pachnące goździkami.....można wymieniać bez końca. A to co podobało mi się najbardziej to taki bezpośredni kontakt z tymi cudami natury, wszystkiego można dotknąć, powąchać, posmakować, zanurzyć się w tym środowisku do woli. I może niektóre obrazki z Parków Narodowych USA były bardziej imponujące to jednocześnie wszystko było tam takie monumentalne, do oglądania, a tu zdecydowanie można cieszyć się bezpośrednim eksplorowaniem natury bez specjalnego nadęcia. I to mnie zachwyciło!
Infrastruktura turystyczna Indonezji bogata aczkolwiek wyobrażałam ją sobie na wyższym poziomie. Drogi niezłe i przejazdy nie były problemem, chociaż w większych miastach korki jak wszędzie. Jako państwo wyspiarskie ważną rolę odgrywa tu transport lotniczy. Przeloty między wyspami są dość popularne wśród miejscowej ludności ale linie indonezyjskie słabe, czasy odlotów traktowane są z dużym przybliżeniem i nie powinno się zbytnio przyzwyczajać do podawanych godzin startów czy lądowań samolotów.
Baza hotelowa przeciętna. Korzystaliśmy z hoteli klasy średniej i w najlepszym wypadku były one poprawne. W porównaniu na przykład z Peru wypadały raczej słabo. Trzy noclegi rzeczywiście były komfortowe, jednak dwa z tych hoteli zostały zabukowane w trakcie wyprawy zamiast noclegów z programu, i dobrze, bo tam wypadały dwie noce. Przewodniczka wyczuła chyba już nasze lekkie rozdrażnienie i zareagowała na miejscu. Niewątpliwie cieniem na odbiorze wyprawy kładą się noclegi na łodziach, ale chyba trzeba przyjąć je z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma chyba innego sposobu, żeby w jakiejś rozsądnej cenie przeżyć wieczór w dżungli ze świetlikami czy oglądać przelot nietoperzy na tle pomarańczowego nieba. Klotok jeszcze tłumaczy ogólna bieda na Borneo a zaangażowanie ekipy obsługującej łódź czyniło ten rejs w miarę znośnym. Za to stateczek na Flores pozostawiał wiele do życzenia. Co prawda były na nim kajuty, nam trafiła się nawet taka z prowizoryczną toaletołazienką, nie dało się jednak nie zauważyć prowizorek, bylejakości i powszechnego brudu. Żeby nie ograniczać sternikowi widoczności proszono nas o przejście na górny pokład, gdzie na osiem osób przypadły dwa czy trzy siedziska. Po przygotowaniu posiłków (notabene w skandalicznych warunkach higienicznych) proszeni byliśmy w trybie pilnym do stołu. Nawet krótki czas oczekiwania skutkował szczelnym zawijaniem talerzy folią spożywczą. Jakoż sprawa szybko się wyjaśniła - nawet krótkie pozostawienie niezabezpieczonego jedzenia wywabiało liczne karaluchy i to w rozmiarze XXL!!! Ale czego tu wymagać od czwórki chłopów, w tym dwóch wyrostków. W ciągu dwóch dni ani razu nie przetarli stołu po posiłku tylko chusteczką higieniczną wycierali plamki po jedzeniu. Moim zdaniem po prostu baby im było trzeba i tyle.
Jedzenie trochę mnie rozczarowało, tak naprawdę podstawą kuchni indonezyjskiej jest makaron lub ryż zasmażany z warzywami. Sytuację ratują trochę awokado i owoce morza. Mięsa moim zdaniem nie potrafią przyrządzać. Porcje w restauracjach nie za duże, a na Jawie tak oszczędne, że podawano je na talerzykach nieco tylko większych od spodeczka. W tym wszystkim zaskakująco smaczne posiłki przyrządzano na łodziach, chociaż niewątpliwie w bulwersujących warunkach. Po roku właściwie nic nie pamiętam z lokalnej kuchni, może naleśniki bananowe i koktajle z miąższu owocu dragon fruit. Smaki Indonezji po powrocie do Polski przywoływaliśmy kawą Luwak (przywiozłam jedną paczkę) i herbatką z mangostanu. Ta ostatnia okazała się prawdziwym przebojem i gorąco ją polecam jako pamiątkę dla siebie i souvenir dla bliskich.
Jak zwykle na koniec kilka słów o organizatorze wyprawy Kiribati Club. Czuć było, że w tym regionie agencja działa dłuższy czas i ma spore doświadczenie w zabezpieczeniu logistyki wyjazdu. Wydawało się, że przewodniczka Basia była u siebie. Nawiązanie współpracy z Komangiem okazało się strzałem w dziesiątkę. Jego osoba znacząco uatrakcyjniła pobyt. Miejscowe agencje spisały się dobrze, komfort przejazdów zadowalający, co mnie szczególnie cieszyło (ciągle mam żywe wspomnienie roadtripu w USA). Zastrzeżenia dotyczące warunków na łodziach nie powinny nikogo zniechęcać, ale należy o nich wiedzieć i się odpowiednio nastawić. Mnie po prostu szczególnie wkurzył statek morski: rozumiem, że można nie mieć wpływu na to, czy łódź jest stara czy nowsza, ale poziom brudu jak najbardziej leży w rękach załogi. Program wyprawy jest świetny, urozmaicony, daje możliwość różnorodnej aktywności ale też chwile relaksu w egzotycznej scenerii. Termin czerwcowy okazał się dobrym wyborem, pogoda dopisała nadzwyczajnie a jeszcze uniknęliśmy największych tłumów turystów. Dawno już nie udało mi się tak fajnie wypocząć. Wyprawę "Na wyspach Indonezji" z Kiribati Club gorąco polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz