niedziela, 31 sierpnia 2025

Kostaryka 2025 - 16 lutego (La Fortuna)

Noc świetna, przy ciągle nas zachwycających odgłosach wyjców, ptaków i cykad. Po urozmaiconym śniadanku  stawiliśmy się z bagażami w recepcji oczekując na prywatny transport do kolejnego miejsca i hotelu. Podjeżdżały różne samochody a kierowcy odbierali  swoich klientów. Jak już wcześniej się zorientowaliśmy, słowem-kluczem nie jest nazwa agencji czy docelowej miejscowości a moje imię. Wszyscy nasi lokalni kontrahenci zawsze szukali Aleksandry. Tym razem czekał nas długi przejazd do La Fortuna (275 km, ok. 5,5 godziny). Jak poprzednio, odebrał nas sympatyczny kierowca i zapakował do wygodnego busa. Wyjechaliśmy wcześnie, o dziewiątej, więc miałam nadzieję, że uda nam się zrealizować mój pomysł na popołudnie. Tymczasem kierowca ani słowa nie mówił po angielsku i wydawał się mało zorientowany w okolicy, tak że po naszej prośbie o zatrzymanie na kawę wydzwaniał do szefa i przeszukiwał Googole Maps. Trochę nas to wystraszyło, szczęśliwie sami zauważyliśmy kawiarnię przy drodze i jakoś to wyszło. Po raz pierwszy nie udało nam się zapłacić kartą (kiepski internet) i trzeba było wysupłać gotówkę. Postanowiliśmy już żadnymi prośbami kierowcy nie stresować bo zależało nam na czasie i tak o wpół do drugiej byliśmy w hotelu. Popadywało kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, jednak deszcz szybko ustępował, jak to w Kostaryce. Od razu zapytaliśmy w recepcji o możliwość zwiedzenia Mistico Park. To było nasze jedyne wolne popołudnie w La Fortuna i chociaż mieliśmy zaplanowaną podobną wycieczkę w Monteverde to i tak wolałam to niż np. moczenie się w gorących źródłach. Okazało się, że o 14.15 może nas odebrać przewodnik spod hotelu na ostatnią turę. Tak więc wyszło idealnie.

Wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę. Przewodnik świetnie przygotowany: miał lunetę na statywie, zapasy wody i banany na przekąskę. Ostatnia tura zwiedzania była dla nas bardzo korzystna, bo na trasie mijaliśmy tylko pojedynczych turystów. Sam przewodnik mówił, że rano nieprzebrane tłumy wystraszyły wszystkie zwierzęta i niewiele dało się zobaczyć. Místico Arenal Hanging Bridges Park oferuje do przejścia trasę 3,2 kilometra po 16 wiszących mostach zawieszonych w koronach drzew lasu deszczowego. Naprawdę piękny spacer, w spokoju słuchaliśmy odgłosów dżungli i podglądaliśmy wypatrzone zwierzaki. To było bardzo udane popołudnie.

Po wycieczce mogliśmy już nienerwowo ogarnąć ukształtowanie Casa Luna Hotel & Spa. Nieduże domki rozsypane w ogrodzie - tyle dało się zauważyć wieczorem. Kolacja w dobrze ocenianej restauracji hotelowej trochę nas zaskoczyła. Pod hasłem "tilapa w białym winie" dostaliśmy owoce morza zawinięte w fileta z ryby, do tego frytki i sałatka, w sosie wyczuwalne białe wino. Kucharz zdecydowanie odleciał. 




























wtorek, 19 sierpnia 2025

Kostaryka 2025 - 15 lutego (Puerto Viejo)

Pogoda się wściekła i całą noc padało. Za to rano deszcz się uspokoił, momentami wychodziło słońce co dobrze wróżyło zaplanowanym wycieczkom. Przy śniadanku towarzyszyły nam aguti - takie gryzonie wielkości bardzo dużej świnki morskiej. 

Według programu był to dzień wolny, który mogliśmy przeznaczyć na odpoczynek lub zwiedzanie regionu. My postawiliśmy na rowerową wycieczkę po okolicznych plażach. Skorzystaliśmy z hotelowej wypożyczalni rowerów (10 USD na dzień). No cóż, dało się nimi jeździć, aczkolwiek pojęcie serwisu było tu raczej nieznane. I nie chodziło o to, że rowery nadawały się do naprawy, ale zdaniem Maćka tylko do zezłomowania. Podjęliśmy jednak wyzwanie, zapakowałam do koszyka worki z rzeczami na plaże i oczywiście od deszczu po czym ruszyliśmy w drogę. 

Rowerami poruszaliśmy się po drodze samochodowej, na szczęście ruch nie był duży a rowerzyści liczni więc czułam się bezpiecznie. Jazdę rozpoczęliśmy przy słonecznej pogodzie, na początek w kierunku Puerto Viejo. Po minięciu miejscowości dotarliśmy na Playa Negra - czarnej plaży utworzonej przez  ciemny, wulkaniczny piasek. Po chwili odpoczynku i zrobieniu fotek zawróciliśmy w kierunku miasta. Po drodze zaliczyliśmy niezłe espresso a naprzeciwko marketu obfotografowaliśmy wędrującego leniwca. 

Dalej jechaliśmy piękną drogą wijącą się pośród bujnej, tropikalnej roślinności. Naszym celem była plaża Playa Manzanillo z interesującym elementem krajobrazu8 grudnia 2017 roku statek „Yicel” (zbudowany w 1961 r., długość 41 m) płynął wzdłuż karaibskiego wybrzeża Kostaryki w kierunku portu Limón, gdzie miał odebrać ładunek. Kadłub zaczął przepuszczać wodę, a pompy przestały działać. Aby uniknąć zatonięcia na pełnym morzu kapitan podjął decyzję o celowym osadzeniu statku na mieliźnie, na plaży przy Manzanillo. Chociaż statek nie przewoził ładunku, miał na pokładzie 1600 galonów oleju napędowego i pełen zbiornik oleju hydraulicznego. Ministerstwo środowiska Kostaryki wraz z właścicielami statku wypompowało całe paliwo w ciągu 11 dni unikając katastrofy ekologicznej - taka ciekawostka. A wrak nadal częściowo tkwi w piasku stanowiąc miejscową atrakcję. Plaża ładna chociaż wietrzna, zaczęła się też psuć pogoda. Tak to już jest na Karaibach - nawet w porze suchej musi od czasu do czasu popadać. Obfotografowaliśmy wrak i po krótkim plażowaniu ruszyliśmy w drogę powrotną.

Udało się nam jeszcze zajrzeć na urocze plaże: Punta Uva i Chiquita, ale na krótko, bo deszcz przybierał na sile. Ostatecznie wróciliśmy zadowoleni z wycieczki po około 3 godzinach i zrobieniu prawie 33 km. Na tych rowerach to nie lada wyczyn. Tymczasem rozpadało się na dobre. W naszej włoskiej restauracji zjedliśmy obiad: ja ravioli, Maciek misę karaibską.

Tego dnia czekała nas jeszcze jedna atrakcja - night tour po dżungli. Tę wycieczkę wybraliśmy sami z kilku propozycji miejscowego biura. Początkowo myślałam o snorkelingu, jednak Ludrik nam go odradzał z powodu rzekomo słabej przejrzystości wody o tej porze. Nie wiem czy tak było rzeczywiście, czy nie chciało mu się organizować eventu dla dwóch osób, ale nie znając realiów nie naciskałam. Deszcz litościwie przestał padać co zapowiadało udany spacer. Przed zmierzchem Ludrik przyjechał po nas z żoną, jako że wybierali się na zaległą, walentynkową kolację. My zostaliśmy oddani pod opiekę przewodnika Carlosa, który podobno specjalizował się w nocnym wyszukiwaniu węży. Przeszliśmy dystans podobny do wycieczki w dniu poprzednim, troszkę inną trasą, momentami przebiegającą całkiem blisko domostw. Carlos absolutnie zasłużył na miano specjalisty nocnych ekspedycji albowiem z dużą swobodą znajdował dla nas różne małe smaczki ukryte w gąszczu: węże, skorpiony, pająki, żabki, kosmicznie wyglądające owady. Rozbawiła nas sytuacja, kiedy wracając mijaliśmy rodzinę z przewodnikiem, który za samą ilość sprzętu jakim był obwieszony powinien dostać jakiś medal. Tymczasem wydawał się lekko zrozpaczony, bo kończyła mu się trasa a nic jeszcze klientom nie pokazał. Carlos ulitował się nad nim i sympatycznymi turystami i pokazał im kilka okazów. Młody przewodnik nisko mu się kłaniał i gorąco dziękował a dzieciaki miały frajdę. Wycieczka spełniła nasze oczekiwania i była całkiem udanym zakończeniem pobytu w Puerto Viejo.