Noc świetna, przy ciągle nas zachwycających odgłosach wyjców, ptaków i cykad. Po urozmaiconym śniadanku stawiliśmy się z bagażami w recepcji oczekując na prywatny transport do kolejnego miejsca i hotelu. Podjeżdżały różne samochody a kierowcy odbierali swoich klientów. Jak już wcześniej się zorientowaliśmy, słowem-kluczem nie jest nazwa agencji czy docelowej miejscowości a moje imię. Wszyscy nasi lokalni kontrahenci zawsze szukali Aleksandry. Tym razem czekał nas długi przejazd do La Fortuna (275 km, ok. 5,5 godziny). Jak poprzednio, odebrał nas sympatyczny kierowca i zapakował do wygodnego busa. Wyjechaliśmy wcześnie, o dziewiątej, więc miałam nadzieję, że uda nam się zrealizować mój pomysł na popołudnie. Tymczasem kierowca ani słowa nie mówił po angielsku i wydawał się mało zorientowany w okolicy, tak że po naszej prośbie o zatrzymanie na kawę wydzwaniał do szefa i przeszukiwał Googole Maps. Trochę nas to wystraszyło, szczęśliwie sami zauważyliśmy kawiarnię przy drodze i jakoś to wyszło. Po raz pierwszy nie udało nam się zapłacić kartą (kiepski internet) i trzeba było wysupłać gotówkę. Postanowiliśmy już żadnymi prośbami kierowcy nie stresować bo zależało nam na czasie i tak o wpół do drugiej byliśmy w hotelu. Popadywało kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, jednak deszcz szybko ustępował, jak to w Kostaryce. Od razu zapytaliśmy w recepcji o możliwość zwiedzenia Mistico Park. To było nasze jedyne wolne popołudnie w La Fortuna i chociaż mieliśmy zaplanowaną podobną wycieczkę w Monteverde to i tak wolałam to niż np. moczenie się w gorących źródłach. Okazało się, że o 14.15 może nas odebrać przewodnik spod hotelu na ostatnią turę. Tak więc wyszło idealnie.
Wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę. Przewodnik świetnie przygotowany: miał lunetę na statywie, zapasy wody i banany na przekąskę. Ostatnia tura zwiedzania była dla nas bardzo korzystna, bo na trasie mijaliśmy tylko pojedynczych turystów. Sam przewodnik mówił, że rano nieprzebrane tłumy wystraszyły wszystkie zwierzęta i niewiele dało się zobaczyć. Místico Arenal Hanging Bridges Park oferuje do przejścia trasę 3,2 kilometra po 16 wiszących mostach zawieszonych w koronach drzew lasu deszczowego. Naprawdę piękny spacer, w spokoju słuchaliśmy odgłosów dżungli i podglądaliśmy wypatrzone zwierzaki. To było bardzo udane popołudnie.
Po wycieczce mogliśmy już nienerwowo ogarnąć ukształtowanie Casa Luna Hotel & Spa. Nieduże domki rozsypane w ogrodzie - tyle dało się zauważyć wieczorem. Kolacja w dobrze ocenianej restauracji hotelowej trochę nas zaskoczyła. Pod hasłem "tilapa w białym winie" dostaliśmy owoce morza zawinięte w fileta z ryby, do tego frytki i sałatka, w sosie wyczuwalne białe wino. Kucharz zdecydowanie odleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz