Pobudka o szóstej. Noc cudna - spanie fantastyczne, odgłosy dżungli intrygujące, tym razem bez deszczu. Po śniadaniu opuściliśmy rewelacyjną Aninga Lodge i łódkami wracaliśmy do portu w La Pavona. Około godzinny rejs Joni wykorzystał do pokazania nam nowych okazów ptaków. Trafiły się też dwa osobniki krokodyla amerykańskiego.
W porcie przesiedliśmy się do busa. Było nieco zamieszania bo podstawiono trochę małe samochody jak na taką ilość czekających turystów. Ocierając pot z czoła w końcu jakoś udało się wszystkich poupychać. Joni opowiadał, że wcześniej łodzie płynęły dalej, ale teraz z powodu niskiego stanu wód przesiadkę zorganizowano w tym miejscu. Po drodze na lunch mijaliśmy olbrzymie plantacje bananów dojrzewające pod nadzorem firmy Chiquita. Zdumiały nas plastikowe worki zakrywające całe kiście - jak zrozumiałam dzięki temu owoce nie dojrzewają zbyt szybko. Do restauracji zajechaliśmy około godziny 13. Wjazd samochodów był ściśle monitorowany przez strażników przy bramie - ciekawe procedury chyba zapobiegające jedzeniu na tak zwany "krzywy ryj". Lunch typowo kostarykański - nam nadal smakowało.
Po lunchu zjawił się przedstawiciel lokalnej agencji szukający Aleksandry co oznaczało prywatny transfer do Puerto Viejo na Wybrzeżu Karaibskim. Około czterogodzinną podróż odbyliśmy wygodnym busem z bardzo grzecznym i uczynnym kierowcą. Nie było żadnego problemu żeby zatrzymać się na jakieś drobne zakupy w markecie. Kupiliśmy trochę przekąsek i dwie butelki białego wina. Nie udało się znaleźć żadnego wina z Kostaryki więc musiało nam wystarczyć argentyńskie i brazylijskie - ważne że bliski kontynent.
Hotel Cariblue Beach and Jungle Resort przy plaży Cocles ładny, nieduże domki wtopione w dżunglę. Pokój prosty, ale było wszystko co trzeba - sejf, mała lodówka, liczne gniazda elektryczne, klimatyzacja. Została jeszcze godzinka do zachodu słońca co wykorzystaliśmy na spacer po plaży. Było sporo plażowiczów i surferów, niebo zachmurzone, ciepło. Kolację zjedliśmy na plaży gdzie stoliki miała restauracja z zacięciem włoskim. My jednak nadal chętnie odkrywaliśmy smaki Kostaryki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz