niedziela, 28 września 2025

Kostaryka 2025 - 19 lutego (Monteverde)

Noc niezła, aczkolwiek zdecydowanie najgorsza z dotychczasowych w Kostaryce. Pomimo że dżungla dosłownie wchodziła do pokoju przez okna to jednak sam hotel położony blisko centrum miasteczka Santa Elena, więc dopadły nas odgłosy ulicy, w tym nawiedzonych motocyklistów zagłuszających małpy i ptaki. Śniadanie serwowano w hotelu obok, do którego prowadziła bardzo "dżunglowa" ścieżka, trzeba było uważnie rozglądać się boki. Śniadanko w przeszklonej jadalni z widokiem na góry, smaczne, była możliwość zamówienia kawy z ekspresu. 

O godzinie ósmej zostaliśmy zabrani przez samochód z agencji Selvatura, który wraz z innymi turystami zabrał nas do Selvatura Adventure Park. Tam mieliśmy opłaconą grupową wycieczkę po lasach mglistych MonteverdePrzydzielono nas razem z Kanadyjczykami i Francuzami do przewodnika CarlosaSpacer na odcinku ponad 3 km prowadził przez osiem mostów o różnej wysokości i długości (od 55 do 157 metrów). Lasy Moneverde zrobiły na nas największe jak do tej pory wrażenie, wydawały się najbardziej bujne, roślinność oszałamiająca, ale zwierząt niewiele, bo też turystów mnóstwo i chyba pouciekały przed "człowiekami". Nie martwiło nas to specjalnie, bo wcześniejsze rezerwaty przyrody całkowicie nas usatysfakcjonowały. Carlos jednak przeżywał, i spacer, który miał trwać nieco ponad dwie godziny zaczął się przedłużać. Przewodnik uparcie przeglądał korony drzew, a tymczasem jeden turysta z grupy sam wypatrzył quetzala - ptaka największego pożądania, czczonego jako symbol piękna i umiłowania wolności. W mitologii prekolumbijskiej panowało przekonanie, że jeśli zostanie schwytany i zbyt długo będzie przebywać w niewoli, jego serce przestanie bić. Zanim przewodnik dobiegł z lunetą ptaszek odfrunął. Niestety nie zdążyliśmy zrobić fotki. Duma Carlosa została chyba mocno zraniona, bo wyraźnie nie zamierzał wychodzić z lasu przed wypatrzeniem swojego okazu. 

Nas jednak gonił czas, albowiem poprzedniego dnia zarezerwowaliśmy bilety na Canopy Tour czyli zjazdy na linach pośród koron drzew. Grupę zostawiliśmy w lesie (nadal szukali quetzala), bo już na komórkę przyszły ponaglenia - nasze wejście było zabukowane na 11. Atrakcja nietania (80 USD/os), ale już podczas ubierania uprzęży doceniliśmy jakość usługi: sprzęt najwyższej klasy, wszystko Petzla. Po przewiezieniu do punktu startowego zostaliśmy wstępnie przeszkoleni w technice poruszania się na tyrolkach. A potem to już fantastyczna jazda. Pokonaliśmy 15 platform, 13 linii, w tym kabel o długości 1 km! Pogoda dopisała cudnie, i dobrze, bo nie miałam ochoty na zjazdy w deszczu. Byliśmy pod niesamowitym wrażeniem sprzętu, ilości zatrudnionych pracowników na platformach, wszystko to prezentowało się bardzo profesjonalnie. Atrakcja warta swojej ceny, absolutnie!

Agencja zapewnia też transfer powrotny do hoteli z czego skwapliwie skorzystaliśmy. O 13 podstawiono dużego busa i z innymi turystami odstawiono nas do centrum. Byliśmy głodni, a po tych przygodach lunch nam się po prostu należał. W przetestowanej poprzedniego wieczora restauracji zjadałam pyszny makaron z owocami morza. 

Po lunchu chwila oddechu w hotelu. Potem jeszcze Ranario - drugie wejście w dzień, udało się wypatrzeć trochę więcej żabek. Był jeszcze czas na spacer po city a dzień zaplanowaliśmy zakończyć oglądając zachód słońca. Wczorajszy powrót z Cafe Colibri pozwolił zlokalizować punkt widokowy z ławkami. Było trochę turystów i nawet wózek z kawą (ktoś okazał się bardzo zaradny). Maciek podszedł to tematu poważnie: statyw, lustrzanka. Niestety zachód słońca nad dżunglą bez szału, dużo niskich chmur, kolory słabe. Wracaliśmy już dobrze po zmroku. Do hotelu był jakiś kilometr, niespiesznie maszerowaliśmy próbując po drodze w napotkanych restauracjach zjeść jeszcze kolację. Po raz pierwszy posiłek wypadł nam o tej porze i mogliśmy się wreszcie przekonać, że to naprawdę jest wysoki sezon turystyczny. Knajpki przepełnione, większość miejsc zarezerwowana. W końcu, za trzecim razem, udało nam się usiąść i to tylko dlatego, że szukaliśmy stolika jedynie dla dwóch osób. Za to po tym całym zamieszaniu spotkała nas nagroda - fantastyczne ratatouille z nietypowych, tutejszych warzyw. Smakowało wybornie, próbowałam rozszyfrować składniki, niestety, nie były wymienione  a ja ich nie rozpoznałam. Wieczorne winko to już dopełnienie bardzo ciekawego dnia. 

 
















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz