W Hanoi (6.50 czasu miejscowego) przywitały nas chmury i lekki deszcz. Podróż z lotniska tradycyjnie w korku. Zakwaterowanie w przyjemnym 3-gwiazdkowym hoteliku Hanoi Exlusive Hotel w centrum starej dzielnicy miasta. Do godziny 17 mieliśmy czas ogarnąć się po podróży co w naszym przypadku oznaczało prysznic i o dziwo drzemkę (jak się okazało tyle godzin w drodze dawało o sobie znać).
Po południu rozpoczęliśmy eksplorowanie stolicy Wietnamu. Na początek street food - wg naszego przewodnika podobno bezpieczny. Nigdy nie odważyłam się na jedzenie w przyulicznych straganach, tym razem jednak postanowiłam spróbować. Wąskie i długie bary z gotującymi kucharkami w maleńkich stanowiskach przydrożnych, pełne małych, plastikowych stolików i stołeczków rzeczywiście pełne były zarówno turystów jak i miejscowych. Lokalny przewodnik prowadził nas od baru do baru proponując skosztowanie flagowych dań wietnamskich. Najgorzej zaprezentował się pierwszy lokal, gdzie serwowano potrawy smażone na głębokim oleju z sałatą. W maleńkiej sali pełnej gości oczy szczypały od dymu, jedzenie tłuste, bez smaku, w małych miseczkach podawano sałatę do zawijania - nie zużyte resztki wracały do recyklingu. Chciałam uciekać. Na szczęście następne przystanki robiły dużo lepsze wrażenie: serwowano nam ciekawe kluseczki ryżowe z mięsem przygotowywane na parze, deser z ryżu i miodu, bagietki ze wsadem a na koniec oczywiście wietnamski klasyk - zupkę pho-bo (bulion z kości wołowych z całą masą warzyw i przypraw, plasterkami wołowiny - czas przygotowania to 8-12 godzin!!!). Smakowało naprawdę nieźle, ale nic nie poradzę na to, że nie zostałam fanem jedzenia na chodniku, gdzie atakuje cię hałas uliczny wspomagany oparami spalin samochodowych. Można zaspokoić głód ale smakować nie ma jak.
Po tej kulinarnej przygodzie spacerkiem przeszliśmy do ulicy, przy której znajdują się domy z licznymi sklepami i kafejkami a środkiem biegną tory kolejowe - słynna Train Street (zbudowana przez Francuzów w 1902 roku). Przejazd pociągu niewiarygodnie blisko zabudowań jest lokalną atrakcją. Czekaliśmy około godziny siedząc na piętrze kafejki i popijając miejscowe wino. Faktycznie trzeba to zobaczyć: pociąg wypełnia prawie całą przestrzeń między zabudowaniami i jedzie dość szybko, co nas zaskoczyło, bo wszędzie pełno nawiedzonych turystów strzelających odważne selfie.
Bałam się zasypiania z powodu spodziewanego jet-lagu, ale po przesłaniu wiadomości do kraju odleciałam skutecznie. Zagadka?