Rankiem przywitało mnie słońce oraz znajomy już ból głowy. Dolegliwości poprzedniego dnia ustąpiły więc odważyłam się zjeść śniadanie. W tym dniu po La Paz i okolicy poprowadził nas Radek - Polak mieszkający od kilku lat w Boliwii. Cena wycieczki - 25 dolarów od osoby.
Wygodnym busikiem pojechaliśmy najpierw do znanego punku widokowego by móc podziwiać miasto, kolejkę linową i góry w tle. Radek ciekawie opowiadał o mieście i ludziach, przybliżał też smaczki tutejszego życia politycznego. Dla mnie były to informacje naprawdę odkrywcze, bo nie miałam żadnej wiedzy o tym regionie. Potem obfotografowaliśmy szczególnie polecaną Dolinę Dusz, która ku zdziwieniu samego Radka została mocno zeszpecona koparkami i buldożerami. Zieleń zastąpiły kamienie i piarg, ale strzeliste iglice gór nadal robiły wrażenie. Następny etap to Dolina Księżycowa - krajobraz kosmiczny, pełen niesamowitych kształtów i ciszy, która po odgłosach miasta potęgowała surrealistyczne wrażenie. Miejsce bardziej popularne, bo nie byliśmy jedynymi zwiedzającymi ale i tak bez porównania z tłumami urlopowiczów w Europie. Później mieliśmy okazję przejechać się wagonikiem żółtej kolejki linowej do El Alto - kiedyś dzielnicy, obecnie miasta zespolonego z La Paz. Kolejka jest dla Boliwijczyków zwykłym środkiem transportu odciążającym zakorkowane ulice, dla nas była atrakcją turystyczną. Z najwyższego punktu efektowna panorama metropolii, ale znacznie ładniejszy widok i możliwości fotografowania znaleźliśmy niedaleko środkowej stacji kolejki. Punkt widokowy pełen kwiatów, z pomnikiem, ławeczkami i Japończykami jedzącymi lunch z jednorazowych pojemników. Na szczęście nasz posiłek wypadł w bardzo ładnej restauracji - hotelu. Miejsce wybrał Radek, zapewniając, że warzywa do sałatek płukane są w wodzie mineralnej (tak twierdzi obsługa). Miejsce bardzo efektowne. Miałam okazję zjeść wieprzowinę jedyny raz w Boliwii - było smacznie.
Wygodnym busikiem pojechaliśmy najpierw do znanego punku widokowego by móc podziwiać miasto, kolejkę linową i góry w tle. Radek ciekawie opowiadał o mieście i ludziach, przybliżał też smaczki tutejszego życia politycznego. Dla mnie były to informacje naprawdę odkrywcze, bo nie miałam żadnej wiedzy o tym regionie. Potem obfotografowaliśmy szczególnie polecaną Dolinę Dusz, która ku zdziwieniu samego Radka została mocno zeszpecona koparkami i buldożerami. Zieleń zastąpiły kamienie i piarg, ale strzeliste iglice gór nadal robiły wrażenie. Następny etap to Dolina Księżycowa - krajobraz kosmiczny, pełen niesamowitych kształtów i ciszy, która po odgłosach miasta potęgowała surrealistyczne wrażenie. Miejsce bardziej popularne, bo nie byliśmy jedynymi zwiedzającymi ale i tak bez porównania z tłumami urlopowiczów w Europie. Później mieliśmy okazję przejechać się wagonikiem żółtej kolejki linowej do El Alto - kiedyś dzielnicy, obecnie miasta zespolonego z La Paz. Kolejka jest dla Boliwijczyków zwykłym środkiem transportu odciążającym zakorkowane ulice, dla nas była atrakcją turystyczną. Z najwyższego punktu efektowna panorama metropolii, ale znacznie ładniejszy widok i możliwości fotografowania znaleźliśmy niedaleko środkowej stacji kolejki. Punkt widokowy pełen kwiatów, z pomnikiem, ławeczkami i Japończykami jedzącymi lunch z jednorazowych pojemników. Na szczęście nasz posiłek wypadł w bardzo ładnej restauracji - hotelu. Miejsce wybrał Radek, zapewniając, że warzywa do sałatek płukane są w wodzie mineralnej (tak twierdzi obsługa). Miejsce bardzo efektowne. Miałam okazję zjeść wieprzowinę jedyny raz w Boliwii - było smacznie.
Po lunchu, już spacerując za Radkiem kolejno poznawaliśmy ciekawe miejsca La Paz słuchając opowieści i anegdot naszego przewodnika. Tak więc zwiedziliśmy Plac Murillo (parlament), odrestaurowane uliczki starego miasta (Calle Jaen), ponownie plac przy katerze Św. Franciszka, targ czarownic (tu można kupić WSZYSTKO, także pożądane przez Boliwijczyków afrodyzjaki, płody lam, liście koki itp), targ warzywny i na koniec Plac San Pedro z różowym budynkiem więzienia. Na placu niespodzianka - mogliśmy zobaczyć zespół taneczny w trakcie prób. Występy i zabawa są ponoć dla Boliwijczyków tak ważne jak dla Brazylijczyków karnawał, podporządkowują temu czas i pieniądze. Jak powiedział Radek, trudno przewidzieć gdzie byłaby teraz Boliwia gdyby nie zamiłowanie do zabawy. Mijaliśmy też jakieś muzea, ale w niedzielę wszystkie były zamknięte (jak to w egzotycznych krajach - wszystko na opak).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz