Podróż rozpoczęliśmy we czwartek po południu. Postanowiliśmy dojechać do Warszawy dzień wcześniej i przespać się parę godzin przed wylotem. Uniknęliśmy nocnej jazdy i uczucia zmęczenia na początku podróży. Na nocleg wybraliśmy apartamenty Dolcan na Ochocie blisko lotniska - dobry standard (sypialnia, aneks kuchenny, łazienka), cena 190 zł za 2 osoby. Umówiony wcześniej taksówkarz zawiózł nas o 4 rano w piątek na lotnisko (25 zł). Podróż do Ameryki Południowej wypadła nam holenderskimi liniami lotniczymi KLM (Królewskie Towarzystwo Lotnicze). Na początek lot Warszawa-Amsterdam, 2 godziny bez opóźnień, w czasie lotu napoje i kanapka. Na lotnisku w Amsterdamie spotkaliśmy się z liderem wyprawy Mateuszem Waligórą i poznaliśmy większą część grupy ( dwie osoby leciały indywidualnie). W Amsterdamie był czas na lunch i całe szczęście, bo holenderska kanapka coś mi zalegała i niezbyt dobrze wróżyła na dalszą podróż. Za dwie kanapki z łososiem, kawałek pizzy, dwa banany i dwie wody oraz aromatyczne espresso zapłaciliśmy prawie 26 euro. Olbrzymim samolotem (Boeing 777-200ER) lecieliśmy do Limy. Pierwszy raz podróżowałam tak wielką maszyną przez Atlantyk. W porównaniu z katarskimi liniami lotniczymi KLM wypadły blado. Wydaje się, że było nieco więcej miejsca na nogi ale catering naprawdę żałosny - w czasie 12-godzinnego lotu ćkaliśmy prawie wyłącznie bułki, co pod koniec lotu było trudne do zniesienia. Wieczorem po 18 czasu peruwiańskiego byliśmy w Limie. Prawie czterogodzinną przerwę wykorzystaliśmy na spacery i oczywiście na zjedzenie prawdziwej, ciepłej kolacji. Znaleźliśmy bardzo przyjemną, cichą knajpkę na końcu lotniska, rosół z wkładką 10 dolarów (cóż, tanio nie było, ale jak smakował po tych wszystkich holenderskich bułkach). Ostatni etap to już krótki lot do La Paz. Wylądowaliśmy o 1.30 w nocy i jadąc taksówką do hotelu mieliśmy okazję zobaczyć rozświetlone miasto na zboczu góry - widok niesamowity, dający nam pierwsze pojęcie o wielkości miasta i urodzie jego położenia. Z wrażenia nikt nie zdążył zamanifestować duszności, choć przecież właśnie rozpoczęliśmy naszą przygodę na wysokości ok. 4.150 m n.p.m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz