piątek, 30 grudnia 2016

Nepal 2016 - 3 listopada (Arughat Bazar, Nyauli Khola)

Pobudka o siódmej, proste śniadanko (jajka we wszystkich postaciach, chapati - cieniutkie placki, miód i dżem, chociaż ten ostatni z pewnością nie zawierał żadnych owoców, za to był czerwony i okrutnie słodki). Około dwóch godzin zajął nam dojazd do miejsca rozpoczęcia trekkingu. Bus był jeszcze mniejszy niż poprzednio a droga  jeszcze bardziej dziurawa, co właściwie wydawało się niemożliwe.  Doszliśmy do wniosku, że Droga Śmierci w Boliwii jest mocno przereklamowana. Tragarze przydawali się już w tej części trekkingu, bo co chwila wisieli po którejś stronie auta okrzykami relacjonując stan drogi i możliwości uniknięcia stoczenia się do przepaści. A bywało bardzo blisko... 
Po wyjściu z auta uderzyła nas fala gorąca. Słońce prażyło niemiłosiernie. Spodziewaliśmy się przyjemnych temperatur na tej wysokości, ale taki upał trochę nas zaskoczył. W ruch poszły kremy ochronne (obowiązkowo 50), szybko pochowaliśmy cieplejszą odzież i tak przygodę w Himalajach rozpoczynaliśmy ubrani na krótko, jak w naszych Beskidach w lecie. Początek marszu trudny z powodu potwornego upału (już dość wysoko świeciło słońce) - pot zalewał oczy, ubranie się kleiło, żadnego cienia dla ochłody. Coś dziwny ten Nepal... Jakoś doczłapałam do lunchu. W ubogich chatach przygotowano nam bardzo smaczny posiłek: pierożki momo ze szpinakiem, dla Maćka dal-bhat (jego zdaniem najsmaczniejszy w całej wyprawie).
Druga część wędrówki nieco lżejsza, słońce już tak nie grzało i zaczęliśmy iść wzdłuż rzeki Budhi Gandaki, co dawało trochę ochłody. Trasa ciekawa: dużo zieleni, wiszące mosty, niewielkie tubylcze osady. Na nocleg (Nyauli Khola, 880 m n.p.m.) dotarliśmy właściwie tuż po zmroku. Pokoje skromne, nasz sprawiał wrażenie brudnego, prześcieradło chyba z początku sezonu. Ale była nagroda - ciepły prysznic! Kolacja niezła, warzywa zawijane w kukurydziane (chyba) placki. Był to też ostatni dzień pięciodniowego święta światła więc dzieci i młodzież bawiły się przy lokalnej muzyce. Spało się średnio. Mniej hałasów niż poprzedniej nocy, ale sen jakoś przyszedł późno.
























niedziela, 11 grudnia 2016

Nepal 2016 - 2 listopada (Katmandu, Arughat Bazar)

Po głośnej nocy (odgłosy z hotelu i ulicy), średnio przespanej pobudka o siódmej. Śniadanko ciekawe, w Nepalu standard - naleśniki, ciecierzyca, makaron, pomidory, ogórki, sok z mango, herbata. Dla chętnych omlet i tosty. Ciężkie torby spod hotelu zabrał busik, a my z plecakami około 20 minut szliśmy ulicami Katmandu do większego busa. Uliczki wokół naszego hotelu są tak wąskie, że pojazdy nie o wszystkich gabarytach mogą tam przejechać.
Nasze bagaże już były zapakowane na górze, cała grupa (w sumie 17 osób + przewodnicy i tragarze) jakoś zmieściła się w środku. Droga w 1/3 asfaltowa (to chyba za dużo powiedziane), potem podziurawione klepisko z zakrętami. Około godziny 15 zjedliśmy lunch (skromny dal bhat), potem jeszcze ze dwie godziny podskakiwania w busie tak ciasnym, że obtarliśmy sobie kolana! Tuż przed zmrokiem dotarliśmy do wioski Arughat Bazar (530 m n.p.m.). Pokoje dwu i trzyosobowe, surowe i niespecjalnie czyste, ale za to z łazienkami. Zimny prysznic (niestety nie było ciepłej wody) cudownie zmył z nas całodzienny pot i pył. Trafiła nam się duża łazienka mieszcząca olbrzymią wannę z hydromasażem. Urządzenie nie było podłączone, wyglądało nieco kosmicznie, a my zachodziliśmy w głowę jakim środkiem lokomocji zostało dostarczone. Po przebytej drodze nabrałam pewności, że w grę mogła wchodzić tylko teleportacja. Przed kolacją wybraliśmy się na krótki spacer po wiosce, podglądając domostwa, sklepy, ludzi. Kupiłam sobie trzy jabłka i bardzo ucieszył mnie ich swojski smak. Dzień zakończyliśmy oczywiście dal bathem.





czwartek, 1 grudnia 2016

Nepal 2016 - 1 listopada (podróż do Katmandu)

Od tygodnia już jestem w kraju, ale praca dopadła mnie z taką siłą, że zupełnie nie miałam czasu na pisanie. Ale relację czas zacząć...
Podróż z Bielska zaczęliśmy ostatniego dnia października o 16 i około 21 byliśmy w Pradze (trochę pobłądziliśmy w jakimś długim tunelu). Czas przejazdu porównywalny do czasu podróży do Warszawy, droga o niebo lepsza.
Parking polecony przez agencję Pamir oddalony jest od lotniska jakieś 15 minut jazdy samochodem. Jeden pilnujący przyjmuje auta i odwozi na lotnisko zamykając na ten czas bramę. Postawienie samochodu na 3 tygodnie kosztuje 1200 koron czeskich. Starszy pan zawiózł nas jeszcze starszym samochodem  (przejechane ponad 300 tysięcy kilometrów) na terminal 1.
Lotnisko w Pradze nie powala - małe, nie ma gdzie usiąść, w nocy nie ma też co zjeść. Po przejściu na salę odpraw brak toalety i możliwości kupienia picia. Poznaliśmy tutaj naszego lidera Michała Płachetkę.
Lecieliśmy do Dubaju liniami Flydubai i litościwie poziom usług pominę milczeniem. Ale są to TANIE LINIE i trzeba im oddać, że z pełną determinacją pracują na to określenie. W Dubaju przerwa 3 godziny (zbawienna dla odzyskania równowagi po ponad sześciogodzinnym locie) i dalej oczywiście samolotem Flydubai do Katmandu. Drugi etap podróży trwał 4 godziny a my już pogubiliśmy się w tych zmianach czasowych. Na miejscu byliśmy po zmroku około godziny 18 miejscowego czasu. Trochę trwała biurokracja (opłacenie i wypisanie wizy, koszt 40 USD).
Około 20-30 minutowy transport do hotelu, już byliśmy we czwórkę. Po wrzuceniu bagaży do pokoju pod wodzą Michała poszliśmy na kolację. Wąskie uliczki oświetlone jak u nas w Boże Narodzenie przypominały, że trwa Tihar – festiwal światła oraz relacji pomiędzy ludźmi i zwierzętami. Część knajpek była pozamykana, ale coś się znalazło i tak zjedliśmy swój pierwszy dal bhat (tradycyjną nepalską potrawę składającą się z zupy z soczewicy oraz ryżu z warzywami w carry). Całkiem nieźle smakowało, chociaż jak dla mnie trochę za ostro przyprawione. W czasie naszego biesiadowania na lotnisku pojawiła się reszta grupy ale z nimi spotkaliśmy się dopiero przy śniadaniu.
Dzień zakończyliśmy przepakowywaniem bagaży, albowiem okazało się, że tragarze noszą podczas trekkingu nie więcej niż 12,5 kg od osoby. Sporo rzeczy zostawiliśmy w depozycie hotelowym.

środa, 26 października 2016

Jesień 2016

Nareszcie wszystko jasne. Marzyła mi się Etiopia, ale cóż, nie marzyła się nikomu więcej. Szybko poczytałam o propozycjach na jesień, bo czas urlopu jakby już dawno zaplanowany. Okazało się, że jest to czas trekkingów w Himalajach. I tak zaliczę swój trzeci kontynent, albowiem za kilka dni wylatujemy do Nepalu. Zdecydowałam się na trekking wokół Manaslu, tym razem z agencją Pamir. Jak na razie faza przygotowań wypadła nieźle, choć pracują trochę inaczej niż 4Challenge. Najbardziej podobają mi się nocne maile od szefa agencji, zawsze z kończącym "w razie pytań służę pomocą". Lecimy tanimi liniami (chyba dam radę), mam tylko nadzieję, że cięcie kosztów nie będzie dotyczyło pobytu w górach. Pakowanie wchodzi w ostatnią fazę. Z nowości zdecydowałam się w końcu na zakup porządnej torby podróżnej - pakownej, trwałej i wygodnej w użytkowaniu. Padło na North Face Base Camp XL. Grzebanie w workach transportowych trochę mnie w Boliwii zmęczyło, zobaczymy jak się sprawdzi nowa torba. Maciek szaleje z kompletowaniem elektroniki, bo prąd jest w Nepalu dobrem reglamentowanym. Lecimy z Pragi do Dubaju, potem do Katmandu. Pobyt w Nepalu będzie prawie trzytygodniowy, po trekkingu 2 dni spędzimy w Chitwan (mam nadzieję na przejażdżkę na słoniu). Jestem ciekawa, czy Azja mi się spodoba. Pierwsze posty powinny się ukazać na początku grudnia. Cieszę się na nową przygodę!

wtorek, 3 maja 2016

Gran Canaria 2015 - 13 września (Droga GC-200, Galdar, Cueva Pintada, spichlerze Guanczów, Firgas, Arucas)

Celem naszej ostatniej wycieczki było zachodnie wybrzeże i przejazd drogą GC-200 aż na północ wyspy. Kręta droga niebezpiecznie wijąca się nad kilkuset metrowymi klifami dostarczyła nieco emocji, a pejzaże z dobrze oznakowanych punktów widokowych były prawdziwym rajem dla fotografa i filmowca. W pełnym słońcu ocean cudnie mienił się wieloma odcieniami błękitu, trudno te niuanse uwiecznić aparatem czy kamerą. Droga należy do tych bardziej niebezpiecznych, ale ruch nie jest duży więc nie zdarzyły się żadne przykre niespodzianki.
Na północy wyspy, tuż przy autostradzie czekało na nas miasto Galdar. W godzinach południowych próbowaliśmy znaleźć jakieś miejsce do parkowania z odrobiną cienia, ale nie było takiej możliwości więc  ucieszyliśmy się znajdując cokolwiek (co oznaczało plac przy śmietniku i w pełnym słońcu). Zwiedzanie zaczęliśmy od espresso w maleńkiej kawiarence przy Plaza de Santiago. Stoliki w cieniu pozwoliły odetchnąć i nacieszyć się widokiem laurowych drzew. Jak na historyczne serce miasta to placyk niewielki, przylegający kościół z białego kamienia rozmiarami nieco go przytłacza. Następnie udaliśmy się do największej atrakcji regionu - Cueva Pintada. Jaskinia została odkryta w 1873 roku a zwiedzającym udostępniona w 2006. Sama nie wiem czego się spodziewałam, ale było to największe rozczarowanie na wyspie. Muzeum utworzone na siłę, wystarczyłoby 20 minut na ocenę zbiorów ale personel z dużym zaangażowaniem sztucznie przedłuża pobyt. Pod pozorem ochrony wykopalisk przed nadmiarem turystów (oprócz nas było może z pięć osób) najpierw zmuszają do oglądania filmu o Guanczach, następnie zaganiają do oglądania ceramiki, dopiero potem wpuszczają na plac pełen ruin i zrekonstruowanych zabudowań. We wszystkich muzeach tego rodzaju eksponaty są naprawdę bardzo podobne więc nas interesowało tylko obejrzenie jaskini. Jako że w planie mieliśmy jeszcze inne atrakcje liczyłam na szybkie obejrzenie malowideł. Niestety - pokonały mnie procedury, bowiem jaskinia otwierana  jest co 30- 40 minut (dokładnie nie pamiętam). Po przymusowym wałęsaniu się pośród kamieni wreszcie dostąpiliśmy zaszczytu wejścia do klimatyzowanego pomieszczenia i zza grubej szyby mogliśmy przez dłuższą chwilę podziwiać kolorowe figury geometryczne. Potrzeba było jednak sporej wyobraźni bo widać było niewiele. Myślę że czas tam spędzony można byłoby spożytkować bardziej interesująco.
Następnym przystankiem przy objeżdżaniu wyspy były spichlerze Guanczów. Stanowisko archeologiczne znajduje się tuż przy drodze, parking na dwa, trzy samochody ale nie miało to znaczenia bo byliśmy jedynymi turystami. Wstęp 2,5 euro. Krótką ścieżką dochodzi się do bazaltowego łuku pod którym znajduje się około 300 grot i silosów. Całość wygląda bardzo interesująco, żal, że nie ma możliwości wejścia do ich wnętrza.
Kolejnym przystankiem naszej wycieczki było Firgas co zmusiło nas do odbicia nieco w głąb wyspy. Samochód bez problemu postawiliśmy w centrum miasteczka. Pojedyncze osoby przemykały po starówce. Prawie w samotności zwiedzaliśmy Plac Św. Rocha z przyległymi budynkami i oczywiście słynne promenady wzdłuż dawnego Traktu Królewskiego. Bardzo widowiskowe i ciche miejsce warte przebytej drogi, bez wątpienia dużo ciekawsze niż Galdar.
Z niejakim żalem opuściliśmy ten uroczy zakątek ale w planie było jeszcze  Arucas. Tutaj do zwiedzenia oprócz górującej nad miastem neogotyckiej świątyni Jana Chrzciciela znajduje się stara destylarnia użytkowana od 1884 roku i wytwarzająca rum znany na całym świecie. Destylarnia razem z Muzeum Rumu udostępniona jest dla gości. Były już godziny popołudniowe ale mieliśmy nadzieję na odwiedzenie fabryki. Niestety, jak dowiedzieliśmy się w kawiarence w pobliżu kościoła zakłady w niedzielę są nieczynne. Tak więc z degustacji rumu nici. Pocieszyliśmy się niezłym espresso i ruszyliśmy podziwiać zbudowany z szarego bazaltu kościół Jana Chrzciciela. 60 metrowe wieże robią wrażenie, widać je z drogi prowadzącej do miasta. Przewodniki zachwalają jeszcze piękny park bogaty w drzewa i ozdobne rośliny, ale uznaliśmy, że trudno byłoby pobić wcześniej zwiedzone Ogrody botaniczne.
To był nasz ostatni przystanek przy objeżdżaniu wyspy. Dojechaliśmy do autostrady i znaną już wcześniej trasą wzdłuż wschodniego wybrzeża wróciliśmy do hotelu. Tygodniowy pobyt na Gran Canari będę wspominać bardzo dobrze - pogoda dopisała nadzwyczajnie, hotel bez zarzutu a ilość atrakcji na wyspie nie pozwala się nudzić. 
Na razie to tyle. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wymarzoną Etiopię. W marcu 2016 nie zebrała się wystarczająca grupa, następny termin to październik. Czekam z niecierpliwością na informację z 4Challenge.






















Promenada Gran Canarii oraz Promenada Wysp Kanaryjskich - See more at: http://grancanaria.com/patronato_turismo/Odkryj-Firgas.15673.0.html#sthash.gwA3BRdk.dpuf
Promenada Gran Canarii oraz Promenada Wysp Kanaryjskich - See more at: http://grancanaria.com/patronato_turismo/Odkryj-Firgas.15673.0.html#sthash.gwA3BRdk.dpuf
Promenada Gran Canarii oraz Promenada Wysp Kanaryjskich - See more at: http://grancanaria.com/patronato_turismo/Odkryj-Firgas.15673.0.html#sthash.gwA3BRdk.dpuf
Promenada Gran Canarii oraz Promenada Wysp Kanaryjskich - See more at: http://grancanaria.com/patronato_turismo/Odkryj-Firgas.15673.0.html#sthash.gwA3BRdk.dpuf