Pobudka o 6.30, o siódmej tragarze zabrali duże torby transportowe. Na śniadanie zjadłam placek z serem (taka napompowana bułka, ale niezłe), Maciek dostał warzywa z patelni. Jakoś ta jego dieta eliminacyjna zupełnie nieźle funkcjonowała, bez specjalnych ceregieli. Ruszyliśmy około ósmej, dzień ciepły, ale że wędrówka zaczęła się wcześniej to szło się całkiem fajnie. Trasa nadal wzdłuż rzeki urozmaicona domostwami tutejszej ludności. Mnóstwo zieleni, sporo wiszących mostów. Lunch zjedliśmy w jednej z mijanych lodży, makaron lub ziemniaki z niewielką ilością warzyw. Przed i po lunchu doskwierał upał, ale jakoś lepiej to zniosłam niż dnia poprzedniego. Cała trasa tego dnia to jeden z piękniejszych odcinków jakie przeszłam - wzdłuż rzeki, której wody na tej wysokości mieniły się różnymi odcieniami błękitu i szafiru, wiszące mosty, rośliny miejscami już w jesiennych kolorach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz