sobota, 8 stycznia 2022

Peru 2021 - 18 września (Islas Balestas, Ica, oaza Huacachina)

Obudziłam się około 5 rano (to chyba jeszcze jet lag), w pokoju 19,5°C. Za oknem niskie chmury, zamglenia, ocean słabo widoczny - trochę nam się prognoza pogody nie sprawdzała. 

Śniadanko  w przeciwieństwie do Limy dużo bogatsze - prócz jajek i kiełbasek podano biały ser, oliwki i dużo owoców (banany, ananas, papaja, arbuz).

O 8.30 autem wyjechaliśmy do portu w Paracas - droga trwała 2 minuty. W porcie jak na pandemię sporo ludzi, reżim sanitarny budujący: pomiar temperatury, obowiązek założenia dwóch maseczek, dezynfekcja rąk. Łodzie odbijały pełne. Pogoda bez rewelacji: lekka bryza, temperatura ok. 16°C, chmury nisko. Niebo przecierało się powoli i myślę, że może późniejsza pora rozpoczęcia wycieczki bywa przyjemniejsza, ale jeśli ma się do pokonania wiele kilometrów tego samego dnia to niestety trzeba zacząć jak najwcześniej. Szybkimi łodziami płynęliśmy do wysp Islas Balestas, po drodze towarzyszyły nam liczne ptasie "wesela", obfotografowaliśmy duży geoglif- kandelabr. Udało się zobaczyć sporo okazów, przede wszystkim jednak ptaki, reszta to pojedyncze osobniki (pewnie to kwestia pory roku), w sumie było ok. Mimo braku słońca nie było bardzo zimno, ale też byliśmy solidnie ubrani. 

Po 1,5 godzinnej wycieczce ruszyliśmy w kierunku Ica. Było coraz więcej słońca, temperatura podnosiła się systematycznie. Około południa dotarliśmy do regionu znanych bodeg. Zaliczyliśmy zwiedzanie dwóch sąsiadujących winnic i degustację różnych trunków, od win do mocnych likierów. A że były już 32°C z każdym kieliszkiem robiło się coraz weselej. Jedna z koleżanek miała ojczyźnianą wiśniówkę więc mogliśmy się zrewanżować, a nawet wypić tradycyjnego brudzia z pracownicą (reżim sanitarny został zawieszony na jakieś 15 sekund).

Po południu dotarliśmy do oazy Huacachina. Pierwotnie wybrany hotel okazał się nieczynny i na szybko trzeba było szukać czegoś innego. Szczęśliwie nie wszystko było pozamykane i w ładnej restauracji jakiegoś innego hotelu zjedliśmy bardzo obfity obiad. O godzinie 16 samochodami ruszyliśmy na wydmy. Szaleliśmy w samochodach typu Buggy, zaliczyłam też zjazdy z wysokich wydm na desce surfingowej (atrakcja w sam raz dla babć). Na wydmach zostaliśmy aż do zachodu słońca i było naprawdę pięknie, chociaż na koniec zrobiło się zimno - jak to na pustyni. W dobrych humorach wsiadaliśmy do busa na ostatnie dwie i pół godziny jazdy do Nazca. Tam przywitał nas bardzo ładny, trzygwiazdkowy hotel Casa Andina. Położony w centrum miejscowości, bez windy, ale obsługa bardzo uczynna, bez problemu wniosła bagaże. W pokoju 24 °C. 

Dzień pełen wrażeń, bardzo różne atrakcje, zaliczyliśmy pełen wachlarz ubrań; od kurtek i czapek na łodzi po krótki rękaw w regionie Ica. W Nazca pożegnaliśmy naszą pierwszą ekipę: kierowcę i wygodnego busa. Z tego etapu podróży byłam bardzo zadowolona.



































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz