Żal tej nocy, bo warunki do odpoczynku naprawdę niezłe: ciche pokoje, klimatyzacja nie rzęziła, ale jet lag zwyczajnie nie pozwalał spać. Pobudka leniwie około dziewiątej. Śniadanko do wyboru z zestawów: ja grzanki z bekonem, Maciek ryż z warzywami, do tego herbata i sok.
Około 11.30 ruszyliśmy do Monkey Forest (Małpiego Lasu) - największej atrakcji turystycznej Ubud. Ten spory park to właściwie tropikalny las z kompleksem świątynnym zamkniętym dla turystów w którym żyje stado makaków (ponad 600 osobników). Makaki są niesamowicie ciekawskie i cwane, momentami niestety też agresywne. Małpy są oswojone z tłumami i zachowują się spokojnie, ale cały czas wypatrują detali do przechwycenia. Zgodnie z instrukcją torbę miałam pozamykaną, ale i tak dostrzegły nieco wystający z bocznej kieszeni spray do odkażania rąk i w sekundzie plastikowa zatyczka została wyszarpana. Nawet nie drgnęłam. Tymczasem koleżanka z grupy nie mogła pogodzić się z utratą butelki wody (a pisało - żadnego jedzenia i picia), wystarczył krok z stronę utraconego dobytku i została zaatakowana przez gang. Pogryzienia łydek wyglądały niebanalnie i chociaż stado jest kontrolowane a rany zostały zdezynfekowane to nie dziwił mnie jej niepokój. Zwiedzanie zakończyliśmy w pobliskiej restauracji pijąc wodę kokosową z kokosów, niezłe espresso, ja zjadłam jeszcze sałatkę z ośmiorniczkami. Miejsce nam się spodobało i tam zamierzaliśmy zjeść obiad.
Potem udaliśmy się na targ. Nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak podobne miejsca w Peru, gdzie różnorodność towarów, smaków, kolorów i dźwięków była nie do ogarnięcia. Po prostu typowy miejski bazar z ciuchami i cepeliadą. Nie planowałam jakiś większych zakupów, nabyłam jedną figurkę na półkę (stoi tam teraz i coraz mniej mi się podoba - bywa). Po południu grupa rozeszła się po mieście. Uliczki w Ubud ruchliwe, dość głośne, jednak mniej dokuczliwe niż w Katmandu. Ponieważ wieczorem czekał nas pokaz tradycyjnego tańca balijskiego a potem pobudka o pierwszej w nocy zdecydowaliśmy się zjeść obiad przed występem. Wróciliśmy do restauracji blisko Małpiego Lasu. Maciek zamówił oczywiście Nasi goreng i sałatkę, ja szaszłyki z wołowiny, grilowane warzywa, ziemniaki - niezłe i sycące.
Po krótkim oddechu w hotelu stawiliśmy się w miejscu zbiórki i zajęliśmy miejsca oczekując na taniec Kecak zwany też Ubud Kecak fire dance. Jest to wieczorny pokaz z wykorzystaniem tańczących artystów, męskich głosów, ognia, bez używania instrumentów. Widowisko ma scenariusz oparty na słynnej hinduskiej opowieści o Ramajanie, poczytałam o tym wcześniej i dostaliśmy zarys sztuki po angielsku, ale podczas występów nie do końca nadążałam za akcją i w sumie, to chyba nie wiedziałam who is who. Bardzo barwne i efektowne stroje oraz sposób tańczenia jedyny w swoim rodzaju na pewno zasługuje na uwzględnienie go w programach zwiedzania. Pokaz trwał około godziny, był wyrazem dbałości o zachowanie tradycyjnych rytuałów jednak odniosłam wrażenie, że realizacja nie jest łatwa. Taniec wymaga zgromadzenia ponad 30 mężczyzn (może ich być nawet setka), co się udało, ale zwracała uwagę dominacja mocno starszych panów. Było kilku młodych chłopców, lecz widać było, że to nie jest ich bajka, wydawali się lekko znudzeni i daleko im było do wpadnięcia w trans. Nie zdziwiło by mnie, gdyby ukradkiem zerkali na komórki. Widowisko kończy się poparzeniem stóp jednego z tancerzy podczas rozgrzebywania wcale sporego ogniska. Wpada on na scenę na balijskim lajkoniku z gołymi nogami i silnymi kopnięciami rozgarnia żar tańcząc wokół. Kopnięcia są lekko niekontrolowane i siedząc w pierwszym rzędzie zaczęłam obmyślać plan ewakuacji bo szkoda mi było sfajczyć spódnicę. Na szczęście nawet w transie nie można w nieskończoność biegać po rozżarzonych węglach więc zostałam do końca. Chyba ta konkretna rola w sztuce jest dożywotnia bo tancerz miał całkiem zwęglone podeszwy stóp, mam tylko nadzieję, że zgłosił się na ochotnika a nie został wybrany przez szefa organizacji.
Wieczorem czekało nas tylko przygotowanie plecaków na trekking i jak najszybszy skok do łóżka (może tej nocy uda się złapać trochę snu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz