Niestety, sen dalej nie nadchodził. Poleżeliśmy w ciszy jakieś trzy godziny i zrezygnowani zaczęliśmy przygotowania do wymarszu. Temperatury w Ubud przyjemne, jednak pamiętając wskazówki internautów do plecaka spakowałam polar, lekką kurtkę od wiatru i deszczu, cienką czapkę i rękawiczki.
Start o drugiej w nocy, pustymi ulicami ponad godzinę jechaliśmy na duży parking w pobliżu wulkanu. Przywitały nas oświetlone budki serwujące poszczególnym grupom symboliczny posiłek (smażony banan i ciepłe napoje) - takie doładowanie kalorii przed trekkingiem. Była tam też ostatnia okazja na skorzystanie z toalety, i chociaż funkcjonuje od lat i jest płatna, to dzielnie utrzymuje poziom etiopski (bez wody). Samochód podwiózł nas jeszcze dość wysoko pokonując cały odcinek asfaltowej drogi. Podejście momentami dość strome i kamieniste, ale bez jakiś specjalnych trudności (długość ok. 2 km, wznoszenia 380 m). Maszerowaliśmy w kompletnej ciemności więc czołówki przydały się nadzwyczajnie. Na szczycie byliśmy dość wcześnie za co zostaliśmy nagrodzeni miejscami na ławeczkach w dobrym punkcie widokowym. Miejscówka świetna ale oczekiwanie na wschód słońca trwało prawie dwie godziny. Marsz pod górę nas rozgrzał, szybko jednak stygliśmy w 14 stopniach i przewalających się mgłach. Wykorzystałam wszystkie ciuchy zabrane do plecaka i było mi nieźle. Tak sobie siedzieliśmy podziwiając zjawiska na niebie, jezioro Batur i oświetlone wioski, przewodnicy przygotowali jeszcze przekąski i herbatę. Tłum na szczycie gęstniał z każdą minutą, mimo chłodu humory dopisywały, ktoś nawet wyciągnął gitarę i tak oprócz widowiska na firmamencie trafił nam się występ akustyczny. Po wschodzie słońca i zrobienia miliona zdjęć podeszliśmy jeszcze na brzeg kaldery, chmury pędziły z dużą prędkością i dolina bardzo ładnie nam się odsłoniła. Zejście do samochodów znacznie łagodniejsze, bez kamieni. Autem udaliśmy się do wioski Toya Bungkah.
Po trekkingu czekała nas nagroda - półtoragodzinny pobyt w gorących źródłach Batur z widokiem na jezioro i góry. Batur Natural Hot Spring obejmuje dziesięć naturalnych basenów z gorącymi źródłami, które są podgrzewane głęboko w ziemi przez aktywność wulkaniczną góry Batur. Baseny są bardzo ładnie wkomponowane w krajobraz ale niewątpliwie infrastruktura nadszarpnięta zębem czasu, takie lata dziewięćdziesiąte. Po opłaceniu wejścia otrzymuje się kluczyk do szafki i duży ręcznik. Można skorzystać z przebieralni i pryszniców (mydło, szampon). Bardzo fajny odpoczynek.
W drodze do Ubud zjedliśmy lunch w ładnie położonej restauracji, niestety w menu tylko indonezyjski fast food. Coś tam każdy sobie wybrał ale smaczne to to nie było.
Popołudnie wolne do zagospodarowania co dla mnie oznaczało wyczekiwany balijski masaż. Choćby dla tych masaży warto tu przyjechać - 90 minut rzetelnej roboty kosztowało w salonie naprzeciwko naszego hotelu 160 rupii. Potem kolacja w pobliskiej restauracji, nie chciało nam się daleko szukać. Ja zjadłam smażony ryż i kaczkę, Maciek sałatkę oraz kurczaka z grilowanymi warzywami, do tego miejscowe wino, wszystko nieźle smakowało.
Objedzeni i jednak trochę zmęczeni dość wcześnie zakończyliśmy dzień licząc na pierwszą dobrze przespaną noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz