niedziela, 10 listopada 2024

Wietnam 2024 - 19 marca (Hanoi)

W Hanoi (6.50 czasu miejscowego) przywitały nas chmury i lekki deszcz. Podróż z lotniska tradycyjnie w korku. Zakwaterowanie w przyjemnym 3-gwiazdkowym hoteliku Hanoi Exlusive Hotel w centrum starej dzielnicy miasta. Do godziny 17 mieliśmy czas ogarnąć się po podróży co w naszym przypadku oznaczało prysznic i o dziwo drzemkę (jak się okazało tyle godzin w drodze dawało o sobie znać). 

Po południu rozpoczęliśmy eksplorowanie stolicy Wietnamu. Na początek street food - wg naszego przewodnika podobno bezpieczny. Nigdy nie odważyłam się na jedzenie w przyulicznych straganach, tym razem jednak postanowiłam spróbować. Wąskie i długie bary z gotującymi kucharkami w maleńkich stanowiskach przydrożnych, pełne małych, plastikowych stolików i stołeczków rzeczywiście pełne były zarówno turystów jak i miejscowych. Lokalny przewodnik prowadził nas od baru do baru proponując skosztowanie flagowych dań wietnamskich. Najgorzej zaprezentował się pierwszy lokal, gdzie serwowano potrawy smażone na głębokim oleju z sałatą. W maleńkiej sali pełnej gości oczy szczypały od dymu, jedzenie tłuste, bez smaku, w małych miseczkach podawano sałatę do zawijania - nie zużyte resztki wracały do recyklingu. Chciałam uciekać. Na szczęście następne przystanki robiły dużo lepsze wrażenie: serwowano nam ciekawe kluseczki ryżowe z mięsem przygotowywane na parze, deser z ryżu i miodu, bagietki ze wsadem a na koniec oczywiście wietnamski klasyk - zupkę pho-bo (bulion z kości wołowych z całą masą warzyw i przypraw, plasterkami wołowiny - czas przygotowania to 8-12 godzin!!!). Smakowało naprawdę nieźle, ale nic nie poradzę na to, że nie zostałam fanem jedzenia na chodniku, gdzie atakuje cię hałas uliczny wspomagany oparami spalin samochodowych. Można zaspokoić głód ale smakować nie ma jak.

Po tej kulinarnej przygodzie spacerkiem przeszliśmy do ulicy, przy której znajdują się domy z licznymi sklepami i kafejkami a środkiem biegną tory kolejowe - słynna Train Street (zbudowana przez Francuzów w 1902 roku). Przejazd pociągu niewiarygodnie blisko zabudowań jest lokalną atrakcją. Czekaliśmy około godziny siedząc na piętrze kafejki i popijając miejscowe wino. Faktycznie trzeba to zobaczyć: pociąg wypełnia prawie całą przestrzeń między zabudowaniami i jedzie dość szybko, co nas zaskoczyło, bo wszędzie pełno nawiedzonych turystów strzelających odważne selfie.

Bałam się zasypiania z powodu spodziewanego jet-lagu, ale po przesłaniu wiadomości do kraju odleciałam skutecznie. Zagadka?















czwartek, 7 listopada 2024

Wietnam 2024 - 18 marca (podróż)

No cóż, czas rozpocząć relację, chociaż zbieram się do niej bardzo opornie. Nie mam serca do tej wietnamskiej przygody, ale przyczyny przedstawię na końcu w podsumowaniu. Ten rok to miała być wyprawa do Ameryki Środkowej, nie udało się jednak zebrać wystarczająco licznej grupy. Dołączyliśmy do już potwierdzonej wycieczki do Wietnamu (program "W krainie smoka"), bo ten kraj i tak kiedyś mieliśmy w planie. Terminy obu wyjazdów praktycznie się pokrywały, więc nie zmieniło nam to planów urlopowych. Agencji (ponownie Kiribati Club) udało się zarezerwować bilety lotnicze z wylotem z Krakowa co bardzo nas ucieszyło (oszczędność czasu i pieniędzy). Z powodu długości podróży (Bielsko-Biała - Kraków, lot Kraków - Frankfurt, sześć godzin na lotnisku, potem 11-godzinny lot do Hanoi) szarpnęliśmy się na klasę biznes, zwłaszcza, że w Vietnam Airlines była ona konkretnie tańsza niż w Emirates Airlines. Ponieważ termin urlopu przypadł w okresie dużej ilości zachorowań na wszelakie wirusy, bardzo się pilnowałam i praktycznie cały czas pracowałam w maseczce. Wokół mnie wszyscy padali jak muchy a  ja prawie się wybroniłam. Niestety tydzień przed wyjazdem poczułam lekkie drapanie w gardle a potem już poszłooo... Test combo wyszedł ujemnie, nie zaraziłam Maćka ani później nikogo z  grupy, ale do tej pory nie wiem, co mnie sponiewierało. Wylatując nie miałam już gorączki i czułam się w sumie nieźle, jednak kaszlałam okrutnie jeszcze tydzień. 

Chociaż w miejscu docelowym miało być ciepło i parnie to nocą w Bielsku-Białej były 3°C. W ostatniej chwili wrzuciłam do auta lekką puchówkę (średnio komponowała się z sandałkami) i dobrze, bo przed Balicami zaczął padać śnieg. Odprawa bagażu bez problemu, bardzo miła pani potwierdziła, że nasze bilety obejmują również strefę VIP na lotniskach, co przy sześciogodzinnych przerwach bardzo się przydało. Lot do Frankfurtu bez opóźnień, wyjątkowo w Lufthansie nikt nie strajkował. Wylot do Hanoi mieliśmy z 2-iego terminala i w praktyce oznaczało to opuszczenie lotniska, przejazd specjalnym busem i ponowną odprawę. Jest też wersja prostsza z pociągiem, to jednak udało nam się zrealizować dopiero w drodze powrotnej - po prostu idąc za strzałkami trafiliśmy na przystanek autobusowy zamiast na peron. Klasa business Vietnam Airlines może bez fajerwerków, ale zapewniła oczekiwany serwis - rozkładany aż do łóżka fotel, ciekawe menu, bardzo uczynny personel. Lot spokojny: pokosztowałam wietnamskiej kuchni, trochę poczytałam, coś tam pospałam, ale głównie kasłałam. W sumie to się dziwię, że nie wysadzili mnie z samolotu (co niewątpliwie świadczy o cierpliwości współpasażerów i personelu). Jakoś jednak przetrwałam i na drugi dzień rano wylądowaliśmy na lotnisku w Hanoi.  

 










 

  

czwartek, 25 kwietnia 2024

Indonezja 2023 - podsumowanie

A więc obiecane podsumowanie. Źle mi się pisze teraz o Indonezji, bo wspomnienia nieco zatarły wrażenia z Wietnamu, ale powolutku wchodzę z powrotem w atmosferę balijską. Z dużym sentymentem wspominam tamten wyjazd, bo był on dla mnie bardzo inspirujący. Nie zdawałam sobie sprawy, że wyprawa może być tak różnorodna, kolorowa i tak świetnie połączyć odkrywanie świata z aktywnością ruchową. Ale po kolei.

Wrażenia dotyczące samego kraju nie mogą być spójne, bo to republika wielu wysp (ok. 17 tysięcy), a my poznaliśmy tylko ich niewielki wycinek. Jakieś jednak obserwacje udało się nam poczynić. Kraj raczej z tych biedniejszych, chociaż poziom biedy na pewno różny, najbardziej widoczny na Borneo, najmniej na Bali. Aż trudno uwierzyć, że Indonezja jest państwem świeckim, bo religia przejawia się w każdym aspekcie życia. Widoczna jest nie tylko w stosownych ubiorach (sarongi, udangi) ale także w koszyczkach ofiarnych na Bali (canang sari), kapliczkach na polach ryżowych czy brakiem alkoholu na Jawie. Ludzie wydawali się sympatyczni, najbardziej wylewni na Bali, mniej przystępni na Jawie. Usługi turystyczne wszędzie na niezłym poziomie, zaangażowanie pracowników różne, ale my mieliśmy Komanga więc czuliśmy się nadzwyczaj zaopiekowani. Nie doświadczyliśmy prób wyłudzeń czy naciągactwa głównie dlatego, że był to wyjazd zorganizowany. Przed wyprawą poczytałam trochę wspomnień, zwłaszcza Polaków ogarniających samodzielnie logistykę podróży i wielokrotnie przytaczali oni przykłady bezczelnego kantowania turystów przy każdej możliwej okazji. Nie poznaliśmy skali problemu, bo za noclegi, transport czy przewodników odpowiadał lider z Polski oraz wybrane lokalne agencje turystyczne. Wszystko dobrze zagrało i mogliśmy cieszyć się każdym dniem podróży. Chociaż raz zdarzyło się, że ze względów zdrowotnych dwoje uczestników nie mogło wziąć udziału w wycieczce po wyspie i mieli dojechać do nas na umówiony parking, by już razem udać się na lotnisko. Wydawało się to proste, taksówka przyjechała, uzgodniono trasę i cenę, po czym w połowie drogi dostali propozycję nie do odrzucenia podwyższającą stawkę za kurs, a że czas ich gonił to musieli się zgodzić. Podobno jest to klasyk balijski. Tak więc podczas naszego wyjazdu zdarzyła się jedna okazja do oszustwa i ta została bezwzględnie wykorzystana. Cieszyłam się, że nie musiałam testować uczciwości mieszkańców w innych okolicznościach. 

Indonezję i problemy mieszkańców odebrałam z dużym przejęciem a to za sprawą niesamowitego Komanga, który prosił nazywać się Romanem. Przez całą podróż dzielił się z nami nie tylko historią regionu czy wieloma ciekawostkami dotyczącymi codziennego życia na wyspie ale także bardzo osobistymi przeżyciami i to wszystko całkiem sprawną polszczyzną. Podziwialiśmy jego odwagę kiedy życie dało mu popalić, determinację w nauce, zaradność w interesach, pogodę ducha nawet kiedy przyznawał, że poprzedniego dnia nie jadł kolacji a noc spędził w samochodzie. Dla niego była to cena rozkręcania biznesu a nie powód do narzekania. Wielokrotnie dziękował, że daliśmy mu pracę. Jakże inne podejście do trudności życiowych niż w Europie. Bardzo go polubiliśmy i z wielką przyjemnością wręczyliśmy mu hojny napiwek. Komang uświadomił mi także ogrom różnicy między lokalnym, zaangażowanym przewodnikiem a pilotem czytającym na szybko w komórce wiadomości o czekających nas atrakcjach. Nigdy żaden kraj nie został mi tak przybliżony jak Indonezja w opowieściach Romana. 

Przyroda tego wyspiarskiego kraju zachwyci każdego oferując wiele możliwości spędzania czasu i aktywności ruchowej: wschody słońca w pięknych punktach widokowych, zachody słońca na morzu, łatwe wspinaczki na wulkany, spacery po dżungli, podglądanie fauny (orangutany, nosacze, warany), świetlikowy show, przelot nietoperzy, oszałamiające wodospady, bajkowe plaże, snorkeling z żółwiami, zapierająca dech w piersiach zieleń tarasów ryżowych, wioski pachnące goździkami.....można wymieniać bez końca. A to co podobało mi się najbardziej to taki bezpośredni kontakt z tymi cudami natury, wszystkiego można dotknąć, powąchać, posmakować, zanurzyć się w tym środowisku do woli. I może niektóre obrazki z Parków Narodowych USA były bardziej imponujące to jednocześnie wszystko było tam takie monumentalne, do oglądania, a tu zdecydowanie można cieszyć się bezpośrednim eksplorowaniem natury bez specjalnego nadęcia. I to mnie zachwyciło!

Infrastruktura turystyczna Indonezji bogata aczkolwiek wyobrażałam ją sobie na wyższym poziomie. Drogi niezłe i przejazdy nie były problemem, chociaż w większych miastach korki jak wszędzie. Jako państwo wyspiarskie ważną rolę odgrywa tu transport lotniczy. Przeloty między wyspami są dość popularne wśród miejscowej ludności ale linie indonezyjskie słabe, czasy odlotów traktowane są z dużym przybliżeniem i nie powinno się zbytnio przyzwyczajać do podawanych godzin startów czy lądowań samolotów.

Baza hotelowa przeciętna. Korzystaliśmy z hoteli klasy średniej i w najlepszym wypadku były one poprawne. W porównaniu na przykład z Peru wypadały raczej słabo. Trzy noclegi rzeczywiście były komfortowe, jednak dwa z tych hoteli zostały zabukowane w trakcie wyprawy zamiast noclegów z programu, i dobrze, bo tam wypadały dwie noce. Przewodniczka wyczuła chyba już nasze lekkie rozdrażnienie i zareagowała na miejscu. Niewątpliwie cieniem na odbiorze wyprawy kładą się noclegi na łodziach, ale chyba trzeba przyjąć je z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma chyba innego sposobu, żeby w jakiejś rozsądnej cenie przeżyć wieczór w dżungli ze świetlikami czy oglądać przelot nietoperzy na tle pomarańczowego nieba. Klotok jeszcze tłumaczy ogólna bieda na Borneo a zaangażowanie ekipy obsługującej łódź czyniło ten rejs w miarę znośnym. Za to stateczek na Flores pozostawiał wiele do życzenia. Co prawda były na nim kajuty, nam trafiła się nawet taka z prowizoryczną toaletołazienką, nie dało się jednak nie zauważyć prowizorek, bylejakości i powszechnego brudu. Żeby nie ograniczać sternikowi widoczności proszono nas o przejście na górny pokład, gdzie na osiem osób przypadły dwa czy trzy siedziska. Po przygotowaniu posiłków (notabene w skandalicznych warunkach higienicznych) proszeni byliśmy w trybie pilnym do stołu. Nawet krótki czas oczekiwania skutkował szczelnym zawijaniem talerzy folią spożywczą. Jakoż sprawa szybko się wyjaśniła - nawet krótkie pozostawienie niezabezpieczonego jedzenia wywabiało liczne karaluchy i to w rozmiarze XXL!!! Ale czego tu wymagać od czwórki chłopów, w tym dwóch wyrostków. W ciągu dwóch dni ani razu nie przetarli stołu po posiłku tylko chusteczką higieniczną wycierali plamki po jedzeniu. Moim zdaniem po prostu baby im było trzeba i tyle. 

Jedzenie trochę mnie rozczarowało, tak naprawdę podstawą kuchni indonezyjskiej jest makaron lub ryż zasmażany z warzywami. Sytuację ratują trochę awokado i owoce morza. Mięsa moim zdaniem nie potrafią przyrządzać. Porcje w restauracjach nie za duże, a na Jawie tak oszczędne, że podawano je na talerzykach nieco tylko większych od spodeczka. W tym wszystkim zaskakująco smaczne posiłki przyrządzano na łodziach, chociaż niewątpliwie w bulwersujących warunkach. Po roku właściwie nic nie pamiętam z lokalnej kuchni, może naleśniki bananowe i koktajle z miąższu owocu dragon fruit. Smaki Indonezji po powrocie do Polski przywoływaliśmy kawą Luwak (przywiozłam jedną paczkę) i herbatką z mangostanu. Ta ostatnia okazała się prawdziwym przebojem i gorąco ją polecam jako pamiątkę dla siebie i souvenir dla bliskich.

Jak zwykle na koniec kilka słów o organizatorze wyprawy Kiribati Club. Czuć było, że w tym regionie agencja działa dłuższy czas i ma spore doświadczenie w zabezpieczeniu logistyki wyjazdu. Wydawało się, że przewodniczka Basia była u siebie. Nawiązanie współpracy z Komangiem okazało się strzałem w dziesiątkę. Jego osoba znacząco uatrakcyjniła pobyt. Miejscowe agencje spisały się dobrze, komfort przejazdów zadowalający, co mnie szczególnie cieszyło (ciągle mam żywe wspomnienie roadtripu w USA). Zastrzeżenia dotyczące warunków na łodziach nie powinny nikogo zniechęcać, ale należy o nich wiedzieć i się odpowiednio nastawić. Mnie po prostu szczególnie wkurzył statek morski: rozumiem, że można nie mieć wpływu na to, czy łódź jest stara czy nowsza, ale poziom brudu jak najbardziej leży w rękach załogi. Program wyprawy jest świetny, urozmaicony, daje możliwość różnorodnej aktywności ale też chwile relaksu w egzotycznej scenerii. Termin czerwcowy okazał się dobrym wyborem, pogoda dopisała nadzwyczajnie a jeszcze uniknęliśmy największych tłumów turystów. Dawno już nie udało mi się tak fajnie wypocząć. Wyprawę "Na wyspach Indonezji" z Kiribati Club gorąco polecam.

wtorek, 12 marca 2024

Indonezja 2023 - 28 czerwca (Bali)

No cóż, to już ostatnia pobudka w Indonezji. Po ogarnięciu bagaży wykorzystaliśmy godziny przedpołudniowe na relaks przy basenie. Udało mi się jeszcze zaliczyć w hotelowym spa ostatni masaż balijski i wypadł świetnie. Po opuszczeniu pokoi udostępniono nam łazienkę na prysznic przed podróżą i to było miłe. Pożegnalny obiad grupa zjadła w hotelowej restauracji dzieląc się wrażeniami z Indonezji i pierwszymi ocenami wyjazdu. 

Po południu przyjechał po nas Komang z narzeczoną. Razem z kierowcą pożegnali nas ciepło, my też podziękowaliśmy za serdeczność i rozbrajającą momentami szczerość, także godziwymi napiwkami. Podarowałam im niewielką laleczkę - krakowiaka w ludowym stroju i chyba się podobało.

Na lotnisku wydałam ostatnie rupie na ciuszki i suszone owoce (o dziwo nie przyjmowali bilonu). Podróż do Polski bez opóźnień i niespodzianek komfortowymi liniami Emirates, chociaż w Dubaju niestety siedem godzin przerwy (noc na lotnisku). 

Jak zwykle będzie jeszcze podsumowanie całej wyprawy, ale to już po powrocie z Wietnamu. Wyjazd za kilka dni a czekająca nas przygoda trochę mnie rozprasza. Indonezja zasługuje na rzetelną ocenę więc myśli pozbieram po powrocie.



niedziela, 10 marca 2024

Indonezja 2023 - 27 czerwca (Bali)

Ten dzień to prawdziwy czas relaksu, bez poganiania, wczesnych pobudek, spotkań do zrealizowania, cały do przeżycia według własnego widzimisię. Część grupy wykorzystała hotelowy bus do podwózki do centrum handlowego w Sanur na ostatni shopping, my delektowaliśmy się miejscową plażą. 

Hotel za dnia prezentował się bardzo ładnie. Otoczenie zadbane, przy niedużych basenach spokój, śniadanko w formie bufetu urozmaicone i smaczne. Dojście do plaży i promenady przez port. Do pierwszych knajpek trzeba było przedreptać ponad kilometr, ale za to w nagrodę dostaliśmy prawdziwe espresso. Jedna strona deptaku to plac budowy (za ogrodzeniami powstają nowe hotele), po drugiej ciągnie się ładna plaża, w miarę czysta, z drzewami dającymi naturalny cień. Lunch zjedliśmy w jednej z  nadmorskich restauracji, które co prawda oddalone były o następny kilometr, ale za to serwowały smaczne i pięknie podane dania. Wybraliśmy lokal Soul on the Beach i był to traf w dziesiątkę - podano nam jeden z lepszych posiłków w Indonezji. Późnym popołudniem wróciliśmy do hotelu. Nie chciało nam się już nigdzie wędrować więc kolację zjedliśmy w hotelowej restauracji - ograniczony wybór, bez fajerwerków, ale w sumie zaliczamy. 

Noc spokojna, bardzo duszna, ale w klimatyzowanym pokoju spało się wybornie.   






















niedziela, 3 marca 2024

Indonezja 2023 - 26 czerwca (Park Narodowy Komodo, Flores, Bali)

Pobudka o siódmej  rano (nareszcie!!!). Śniadanko ciekawe: niezłe omlety z bananów. Dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia niewielkiej wyspy Messah, gdzie w wiosce zamieszkuje społeczność wyznania muzułmańskiego. Warunki do życia bardzo trudne, chociaż niewątpliwie w bajkowej scenerii. Na wysepce nie ma słodkiej wody i do celów spożywczych jest ona dowożona w olbrzymich beczkach. Spacer przez zabudowania doprowadził nas na wzgórze z widokiem na wyspę i morze. Wioska biedna, z polem paneli słonecznych, głównym placem, boiskiem, meczetem i chmarą uśmiechniętych dzieciaków. Wszystkie miały niebanalny odcień włosów po kąpielach w słonej wodzie. Nasz przemarsz wzbudził pewną sensację a co bardziej odważne kobiety chciały się z nami fotografować. Podpatrzyliśmy jak dzieci się bawią i no cóż, właśnie organizowały walkę kogutów!!! Za krótki i nieco chaotyczny popis (wybrzmiała jakaś lokalna piosenka) przewodnik zakupił wszystkim dzieciakom w miejscowym kiosku lizaki i wydawały się zadowolone.  

Zwiedzanie wioski było ostatnim punktem wycieczki po Parku Narodowym Komodo. Łodzią wróciliśmy do portu w Labuan Bajo na wyspie Flores. W porcie czekał na nas samochód, który w drodze na lotnisko zahaczył jeszcze o ładny punkt widokowy. Przelot wewnętrznymi liniami na Bali bez zakłóceń. 

Na Bali czekał już na nas Komang z kierowcą i busem. W sporym korku dowiózł nas do ostatniego miejsca naszej wyprawy: 4-gwiazdkowego hotelu Sri Phala Resort & Villa na obrzeżach Sanur. Pierwsze wrażenie bardzo dobre. Dostaliśmy wielkie pokoje z małym tarasem przy basenie. Na wieczorną kolację wybraliśmy się do portu ale nasz spacer zakończył się w restauracji serwującej steki. Bardzo byliśmy ciekawi jak zostaną one podane w Indonezji. Najpierw kelner przyniósł na desce wszystkie rodzaje mięsa (surowe) i opowiadał jak zostaną przyrządzone. Palcem pokazaliśmy wybrany kawałek. Nie czekaliśmy długo a dania były całkiem smacznie.

Dzień zakończyliśmy przy lokalnym białym winie na tarasie. Było ciepło i cicho, naprawdę wymarzony relaks.