środa, 24 stycznia 2024

Indonezja 2023 - 21 czerwca (Jawa: wulkan Ijen, Bali)

Pobudka 3.15 (normalka), ubraliśmy się mniej więcej tak jak dzień wcześniej, chociaż było wyraźnie cieplej. Około godziny trwał przejazd na parking, samochodów sporo, ale miejsca do parkowania więcej więc zamieszanie przy wysiadaniu mniejsze.

Trekking na wulkan Ijen to łatwa, około 4 kilometrowa trasa, przewyższenia jakieś 450 metrów. Początkowo zieleń wokół bujna, wraz z wysokością powoli ustępowała formacjom skalnym. Sama kaldera widowiskowa, jezioro siarkowe błękitne, w oparach mgły, na dnie widać było pojedynczych górników i turystów. W 1967 roku utworzono tu odkrywkową kopalnię siarki. Niestety po śmiertelnych wypadkach zamknięto możliwość schodzenia na dno, co było największą atrakcją tego miejsca (w nocy pojawiają się tam niebieskie ognie Ijen czyli gaz siarkowy, który wydobywając się z wnętrza wulkanu płonie). Profesjonalni przewodnicy nie chcą brać odpowiedzialności za ciekawskich turystów, do kopalni ewentualnie można zejść w towarzystwie górnika i na własną odpowiedzialność. Spotkaliśmy jednego górnika ze świeżym urobkiem siarki i sądząc po jego odzieży ochronnej (a raczej jej braku) to żadne zasady BHP z pewnością w tym miejscu nie obowiązują. Jak czytałam, mężczyźni w tej kopalni rujnują swoje zdrowie w zamian za wynagrodzenie przewyższające wszystko, co można osiągnąć w okolicy. Popularność miejsca i rzesze turystów szybko zaowocowały rozbudowaniem alternatywnej opcji zarobkowania - na poboczach stoją dwukołowe wózki a tubylcy zachęcają do skorzystania z podwózki. Sami górnicy pchają pojazdy i może zyski mają z tego mniejsze, to na pewno uzyskane w mniej szkodliwych warunkach. Mnie cieszył sam spacer więc nie skorzystałam. Fakt, że niebanalnych rozmiarów turyści ciągnięci na górę to widok raczej słaby i budzący niesmak, jednak jeśli taka robota jest alternatywą dla ciężkiej pracy fizycznej pośród wyziewów wulkanicznych gazów, bez żadnych masek czy jakiejkolwiek odzieży ochronnej, to oburzało mnie to już znacznie mniej.

Schodziliśmy z góry jak najszybciej bo czekało nas wypasione śniadanko. Temperatura tymczasem rosła i przed południem osiągnęła 32°C. Wykorzystałam jeszcze godzinkę na odpoczynek przy basenie: pusto, cudownie ciepła woda, leżaki z parasolami, dyskretna muzyczka - prawdziwa bajka jawajska.

O godzinie 12 check out i przejazd na prom. Pożegnaliśmy naszego kierowcę i przewodniczkę także oczekiwanym napiwkiem. Prom okazał  się nieduży, ale pomimo wiatru nie huśtało jakoś specjalnie. 

W porcie na Bali czekał na nas Komang i wszyscy zgodnie przyznali, że trochę nam go brakowało. Wpakowaliśmy się do znanego już, wygodnego busa i ruszyliśmy do hotelu. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w La Casa Kita i chociaż przewodnik straszył, że Bali północne nie ma dobrych restauracji niespodziewanie zjedliśmy najlepszy posiłek na wyspie: ja grilowane krewetki z ziemniaczkami i sałatką, Maciek stek z tuńczyka. Trafił nam się jeszcze krótki stop na podglądanie przydrożnego stada małp a Komang jak zwykle ciekawie opowiadał o ich obyczajach. 

Po godzinie 19 dotarliśmy do Bali Jegeg Hotel⁩ położonego ponad 1000 m n.p.m. na stoku góry, bardzo widowiskowo, z piękną panoramą na wyspę widoczną zarówno z tarasu w restauracji jak i balkonu przy pokoju. Przywitano nas herbatką i smażonymi bananami. Pokoje duże, całe w drewnie, jak z innej epoki. Zasypialiśmy mile zaskoczeni.⁦
































 

 

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Indonezja 2023 - 20 czerwca (Jawa: wulkan Bromo)

Spało się wybornie, ale krótko - pobudka 3.15, w pokoju 17°C, na zewnątrz 14°C. Dość ciepło ubrani, na cebulkę, wyjechaliśmy dwoma jeepami. Droga trwała około godziny. Samochodów pod wulkanem mnóstwo więc utworzył się imponujący korek. Nasze jeepy dojechały możliwie blisko, jednak z powodu zatoru do punktu widokowego King Kong Hill mieliśmy jeszcze około kilometra.

Przed wschodem słońca dołączyliśmy do wcale sporego tłumu. Pogoda dopisała cudownie. Wyłaniające się nad chmurami wulkany w promieniach wschodzącego słońca wyglądają naprawdę zjawiskowo. Ludzi rzeczywiście mrowie ale punktów obserwacyjnych jest kilka, my zaliczyliśmy wszystkie, bo każdy dawał nieco inną perspektywę i możliwości robienia zdjęć. Czasem trzeba się było uzbroić w cierpliwość, żeby złapać obraz bez czyjejś czapki, ręki czy komórki, w końcu jednak każdy mógł zrobić sobie spektakularną fotkę. 

Schodząc do samochodu mijaliśmy zaplecze turystyczne, takie różnorakie budki z jedzeniem, cepelią i na szczęście toaletami. Trochę pod presją zakupiłam magnes z wulkanami, chociaż wyglądał żałośnie. Nie byłam pewna czy na lotnisku na Bali będzie coś z Jawy, a niesłusznie, bo był spory wybór z różnych wysp Indonezji i to dużo solidniej wykonany. 

Po odnalezieniu samochodu przejechaliśmy na dno kaldery by wspiąć się na podziwiany o wschodzie słońca dymiący wulkan Bromo. Aby rozpocząć wspinaczkę trzeba najpierw przejść przez "Morze Piasku" czyli płaskowyż pyłu wulkanicznego Pustyni Tengger. Turyści pokonują kalderę pieszą (my), koniem, jeepem a nawet motocyklem. Trochę spora logistyka jak na półgodzinny spacer. U podnóża wulkanu Bromo znajduje się hinduistyczna świątynia Pura Luhur Poten. Samo wspinanie po zboczu to jedynie 133 metry w pionie po 253 betonowych stopniach. Schody pokonuje się w powoli sunącym tłumie. Słońce grzało ostro więc szybko rozbieraliśmy się z naszych "cebulek", wygrzebaliśmy z plecaków kremy z filtrami i czapki z daszkiem. Krater dymi groźnie, na brzegu biegnie wąska ścieżka tylko na krótkim odcinku zabezpieczona niskimi barierkami. Zachęcona widokiem wznoszącego się brzegu krateru przeszłam jeszcze trochę tą jakby percią, w lewo od wyjścia ze schodów, do na oko najwyższego punktu. Ludzi tam było zacznie mniej a fotki wychodziły świetne z fajnym widokiem na Morze Piasku.

Potem już tylko sprawny powrót do hotelu na śniadanko (dość różnorodny bufet), prysznic i krótki odpoczynek. W promieniach słońca nareszcie ukazał się nam hotel, aczkolwiek podstarzały to bardzo ładnie zagospodarowany, z ciekawą roślinnością i zadbanymi alejkami. Około godziny 11 ruszyliśmy w okolice wulkanu Ijen. Droga trudna, na miejscu byliśmy ok. godziny 20 co oznaczało osiem godzin jazdy z jedną przerwą na obiad. Lunch w ładnie położonej restauracji ale menu najlepiej prezentowało się na obrazkach. Dania okazały się małe i niesmaczne, ale cóż, to przecież Jawa. Nasz docelowy hotel Marlin Restaurant & Beach Club 4-gwiazkowy i naprawdę wypasiony co było widać nawet po zmroku - pięknie zagospodarowany teren, basen, duże, czyste pokoje, smaczna kolacja z winem (sałatka nareszcie bez majonezu). Noc ciepła ale klimatyzacja była sprawna i niezbyt głośna.