niedziela, 7 stycznia 2024

Indonezja 2023 - 18 czerwca (Borneo)

Noc na klotoku całkiem fajna. Spaliśmy po dwoje w jednej moskitierze, każdy na osobnym materacu. Pobudkę zaplanowano o siódmej, ale ja już o szóstej byłam obudzona co pozwoliło mi zrealizować poranną toaletę bez tłoku. Poranek bardzo przyjemny chociaż temperatura rosła bardzo szybko. Na śniadanko zaserwowano jakieś placki, jajecznicę, owoce, kawę, herbatę.

Klotok ruszył a my obserwowaliśmy gąszcz Parku Narodowego Tanjung Puting -  krainy orangutanów. Na początek jednak udało się dostrzec liczne okazy przeuroczych nosaczy sundajskich, chłopców (długie nosy) i dziewczynki (krótsze). Harcowały na drzewach lub zajadały rośliny, w sumie nieźle pozowały do zdjęć. Już około godziny dziesiątej mieliśmy pierwszy przystanek w  Pondok Tanggui – ośrodku rehabilitacyjnym dla tych okazów, które dłuższy czas przebywały w niewoli. Czekał nas kilometrowy spacer po dżungli do punktu dokarmiania orangutanów. Na lunch przyszło pięć osobników, w tym matka z dzieckiem i bardzo duży samiec. Spora grupka turystów kibicowała im podczas posiłku. Miałam wrażenie, że orangutany przyglądają się nam z taką samą ciekawością, z jaką my je obserwowaliśmy. W sumie to nie wiadomo dla kogo spektakl był ciekawszy. Po powrocie na łódź zaserwowano lunch (ryba, warzywa, ryż, owoce) i popłynęliśmy dalej. Słońce świeciło coraz mocniej, na szczęście na niebie były chmury, więc pomimo systematycznie podnoszącej się temperatury na pokładzie było całkiem przyjemnie. Ruch powietrza podczas rejsu pozwalał cieszyć się przejażdżką, a nawet opalaniem. Podziwialiśmy dżunglę i oczywiście wszędobylskie nosacze. 

Po godzinie 13 dotarliśmy do Camp Leakey, gdzie przenoszone są zdrowe osobniki. Stąd mogą już wrócić do swego naturalnego środowiska jakim jest las deszczowy. Ośrodek założyła kanadyjska badaczka litewskiego pochodzenia Birutė Galdikas, która w 1971 roku przybyła na Borneo wraz ze swoim ówczesnym mężem, fotografem Rodem Brindamourem i rozpoczęła dokumentowanie życia dzikich orangutanów. Po trzech latach kenijski archeolog i paleoantropolog pochodzenia brytyjskiego Louis Leakey zdecydował się wesprzeć projekt materialnie. Owocem 40-letniej pracy badawczej Galdikas Parku Narodowym Tanjung Puting są pionierskie prace na temat życia socjalnego orangutanów oraz zaangażowanie wielu środowisk w walkę o ochronę wielkich małp.

I tak ponownie ruszyliśmy na krótki trekking przez dżunglę do punktu dokarmiania orangutanów. Oczekiwanie było tym razem trudniejsze z powodu duchoty i uczucia parności. Usilne nawoływanie i duża ilość owoców ostatecznie skusiły dużą samicę z małym bobasem, który jedną ręką uczepiony futra drugą sięgał po jedzenie. Orangutan z wyraźną obawą spoglądał na widzów więc spotkanie było krótkie choć niewątpliwie urocze. Pod nieobecność głównej atrakcji show skradł gibbon, który okazał się bardzo ruchliwą, sprytną i ciekawską małpą. 

Zmęczeni upałem wróciliśmy na klotok a tu czekała nas niespodzianka - mokre ręczniki schłodzone w lodówce do otarcia twarzy czy przyłożenia na kark. Matko, jaką to przyniosło ulgę! 

Popołudnie na łodzi przebiegło leniwie, bardzo ucieszył mnie prowizoryczny prysznic, niezła kolacja. Wracając mieliśmy okazję obserwować pojedyncze gospodarstwa rozrzucone nad brzegiem rzeki Seikonyer, mijaliśmy klotoki o bardzo różnym standardzie (także mocno wypasione) i oczywiście z zaciekawieniem patrzyliśmy na małpy układające się do snu na samych wierzchołkach drzew. Po zachodzie słońca łódź jeszcze jakiś czas sunęła w zupełnych ciemnościach co pewien czas zakłócanych przez reflektory płynących klotoków. W sztucznym oświetleniu dżungla przybierała niesamowite kształty i bardzo pobudzała wyobraźnię. W końcu zacumowaliśmy na nocleg przy brzegu. Po wyłączeniu agregatu i wszelkiego oświetlenia przed snem mogliśmy podziwiać spektakl audiowizualny na który składały się odgłosy dżungli i tysiące mieniących się świetlików na obrzeżach deszczowego lasu. Ciemności były tak głębokie że mimo sporego świetlikowego oświetlenia nie udało się zrobić żadnej fotki ani ujęcia kamerą. Te wrażenia były tylko do zapamiętania. A jakby komuś było mało to do podziwiania był jeszcze nieboskłon gwiazd z pięknie wyeksponowaną Drogą Mleczną. Zespolenie z naturą w tym miejscu było tak głębokie i egzotyczne że chyba przebiło doświadczenia z górskich szlaków w Tanzanii, Boliwii czy Nepalu. Choć jest też możliwe, że tamte wrażenia po prostu się zacierają ustępując nowym.  













































 













































 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz