niedziela, 12 stycznia 2025

Wietnam 2024 - 25 marca (zatoka Bai Tu Long)

Noc przespana nieźle, chociaż nad ranem zrobiło się duszno. Pomogło otwarcie okna, bo nie chcieliśmy włączać brzęczącej klimatyzacji. Śniadanko o dziwo mało wietnamskie: jajka, bekon, chleb tostowy, słodkie bułeczki, bez ryżu. Po posiłku wycieczka do wysepki z jaskinią Thien Canh Son, niestety przy siąpiącym deszczu. Miałam pelerynę, ale trzeba oddać organizatorom, że wszystkim zapewnili jednorazowe płaszcze przeciwdeszczowe. Po 80 kamiennych schodach wchodzi się do wydrążonej w wapieniu jaskini, dawniej służącej okolicznym rybakom jako schronienie w czasie tajfunów. Po udostępnieniu jej turystom mieszkańców przeniesiono, oferując im pieniądze lub domy na lądzie. Podobno byli zadowoleni. Jaskinia jak jaskinia, nic szczególnego, ale jej zwiedzanie wypełniło czas do południa. Chociaż jest niewielka, tworzy swoisty tunel wyprowadzając na przeciwległą stronę wyspy do małego punktu widokowego. W trakcie wycieczki deszcz ustał, zaczęło się przecierać i nawet nieśmiało od czasu do czasy pojawiało się słońce. Po powrocie na statek trzeba było opuścić kajuty (chyba już rozpoczynano sprzątanie dla następnej tury). Pozostałe godziny spędziłam na górnym pokładzie grzejąc się w słońcu i podziwiając mogoty, Maciek zaliczył kurs zwijania sajgonek. Dostaliśmy jeszcze smaczny i bogaty lunch: ryba, kalmary, mięso, ryż, owoce.

Do Hanoi wróciliśmy około 17. Po południu grupą wybraliśmy się na masaż. Zaszaleliśmy wybierając opcję na cztery ręce i no cóż, ten w Indonezji był bardziej relaksujący a przede wszystkim dużo tańszy.

Wieczorem wybraliśmy się na kolację przy pięknie oświetlonym jeziorze, ale niespecjalnie się udała. Wracając do hotelu Maciek pocieszył się pyszną zupką pho-bo przy ulicy!



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz